Etykiety

3FALA (4) akt (1) AKTORZY (13) analog (10) ARCHITEKTURA (16) AUTA (1) AUTO (2) cieszyn (6) CZECHY (27) dagerotyp (2) ELA (2) FILMOWO (34) FOTOGRAFIE (69) GRAFFITI (5) hacele (2) HISTORIA (18) KINO NA GRANICY (11) kolodion (1) KONKURS (3) KORA (2) KSIĄŻKI (81) LISTY (2) lomo (31) lomografia (10) ŁODYGOWICE (7) magdalenki (2) MOTOR (2) MUZYKA (9) MUZYKA pewel mała (1) nurkowanie (2) OSOBISTE (31) paryż (2) pióra (2) PKP (2) plenery (2) POCZATEK (1) POCZTÓWKI (9) PODRÓŻE (22) Polska podróże pewel mała (1) PRAHA (29) PRASA (1) prl (13) STAWKOLOGIA (9) sverak (2) TEATR (3) winyle (4) ZNALEZISKA TARGOWE (30) żywiec (8)
Instagram

poniedziałek, 12 maja 2014

Kino na Granicy... takie wczasy.

...ciekawe czy ktoś dobrnie do końca?

Przyjemnie jest porzucać wszystko dla Cieszyna. Wiosenna droga do miasta Kina... co roku wita mnie łanami kwitnącego rzepaku, przeradzającego się w jajecznicę tegorocznych plakatów na ulicach, i śniadanie w podcieniach Menniczej... na boczku. Żółć, aż po niebieski horyzont... a Ukraina walczy. Była i Ukraina na festiwalu, który z żadnym innym nie rywalizuje. Przegląd Cieszyński ma mocną pozycję  w kalendarzu filmowego roku, co potwierdza tysięczna publiczność jak BLOB, przelewająca się ulicami miasta.
  Nie byłem pierwszy jak chciałem. Spóźniłem się na Aglaję i musiałem patrzyć na nią z góry, wypatrując białogłowy, którą spotkałem dopiero po seansie. Cyrk na dobry początek festiwalu. Mocne odcięcie się od prześladującej codzienności. Zamiana codziennych rytuałów, na rytuały cieszyńskie.
  Spektakularny numer  matki Aglai staje się przepustką do lepszego świata i lepszego życia, za które płaci się wysoką cenę. Cenę złamanego kręgosłupa moralnego. Aglaja odcięła pętlę tradycji rodziny cyrkowej, bo tylko tak mogła przerwać ciąg strachu o życie i szczęście.

Sympatycznie było zacząć festiwal w towarzystwie Marioli podczas wernisażu wystawy fotografii Dusana Hanaka. Fotografii, jakie może zrobić każdy turysta, w  wielu zakątkach świata. Mijając ludzi zepchniętych na margines życia, postępującą globalizacją, przez którą człowiek staje się tylko anonimowym narzędziem, w wielkiej machinie produkującej zysk.
  Zwykłe portrety zwykłych ludzi... jakże naiwnie było sądzić o zwykłości tych fotografii... Hanak wielkim humanistą jest, o czym przekonałem się na projekcjach jego filmów o mszy, chorobie i ludziach poza nawiasem społeczności.
 Każdy interesujący się fotografią powinien poznać jego nazwisko zdjęcia i filmy niosące wielki ładunek emocjonalny. "Msza" kręcona ukrytą kamerą zawstydziła mnie, religijnego ignoranta, kazała zadać sobie pytanie: kto dał mi prawo oceny cudzej wiary, wytkania jej słabości czy relatywnego stosowania przykazań. Więcej pokory jak mówi Kaśka, i szacunku wyrażanego milczeniem w sprawach religii. Nie szukać źdźbła w cudzym oku, potykając się jednocześnie o swoją własna belkę...  Polski operator zrealizował czysty i poruszający dokument ukrytą kamerą. To spotkanie głębokiej wiary starych ludzi i młodości znudzonej monotonnym rytuałem, będącej znakiem nadchodzących czasów...
 Zastanawiające jest jak zwykły rozrywkowy film "Revival" o reaktywacji rockowego zespołu popularnego w latach 70' zbiera gromkie, owacyjne oklaski a "Obrazy starego świata" otrzymują skromne i przyciszone brawa.
Euforia w Kinie... jest zaraźliwa. Tworzy się na festiwalu pewna wspólnota emocji, nawet kiedy siedzi się obok zupełnie obcej osoby. Jednoczesne wybuchy śmiechu powodują, że znika bariera nieśmiałości i festiwalowa publiczność staje się jedną cieszyńską rodziną, która łączy się nie tylko w radości ale i w smutku.
Smutek w Kinie... nie jest wstydliwy. Plączące kobiety nikogo nie dziwią, a faceci ze łzami w oczach również nie są rzadkością.  "Obrazy starego świata" wzruszyły wielu. Chyba nikt nie pozostał obojętny na straszliwy los bohaterów tego dokumentalnego arcydzieła inspirowanego zdjęciami wielkiego fotografa Martina Martnceka. Każda postać to osobista, tragiczna historia życia, człowieka skazanego na zapomnienie i wegetacje w strasznej nędzy "na końcu świata". Nieważne gdzie. Czy Orawa czy Polska czy podróże zagraniczne Hanaka. To ludzka samotność i zmaganie się ze swoim losem, powoduje że koniec świata jest tam gdzie cierpi człowiek.Obrazy starego świata dostały skromne oklaski chyba tylko dlatego, że każdy na czas filmu zapadł się w sobie i płakał nad marnością ludzkiego losu, i wstydził się swojej słabości. Wielu pewnie zadawało sobie pytanie: Ile ja mógłbym znieść? Czy byłbym tak mocny, jak bohaterowie filmu, dla których życie nie znaczy więcej niż zdrowie i pokora wobec tego, co przynosi wschodzący poranek?
Nawet film "Dziadostwo" marketingu bezpośredniego, budził litość widzów na widok płaczu kobiet pełnych naiwności, uzależnionych od zakupów podróżniczych. To jak alkoholizm i brak racjonalnej oceny sytuacji. Oszukiwanie samych siebie małymi kłamstwami, "że... to już ostatni raz". Czuje się bezsilność wobec zwierzęcych zachowań akwizytorów, tzw. menadżerów, osiągających zysk bezlitosny. Wykorzystujących naiwnych emerytów niekiedy pełnych kompleksów i nieśmiałych, uległych, a może po prostu samotnych. Pozbawionych wsparcia najbliższych.
  Cytując dyrektora Gila: "Takie filmy lubimy najbardziej". Kino oczyszczające. Filmy po których wychodzimy emocjonalnie "wymiętoleni" ale oczyszczeni, utwierdzeni w przekonaniu, że wiele jest osób myślących i współodczuwających jak my sami.
 "Chce się żyć" po Cieszynaliach. Chciałoby się mieć mieszkanie za rogiem jak Pieprzyca..."Widok cudzego cierpienia" potrafi mocno motywować, lepiej niż niejedna pochwała. Wstrzymujemy oddech w momentach klęski bohatera, jakbyśmy chcieli mu pomóc w trudzie lub wstrzymujemy oddech by nie przeszkodzić w osiągnięciu małego sukcesu... jednego kroku.
 Ten festiwal jest szczęśliwy. Radość się  ze smutkiem plecie w kompozycji filmowego programu. Każdy znajduje w nim emocje jakich potrzebuje, jakie lubi i nimi się dzieli opuszczając salę projekcyjną.

Koncerty są dla mnie nieważne bo nie umiem pląsać nawet jak św. Wit. Kieślowscy, Bokka fajnie grali ale to wszystko jakby do kotleta bo w klubowym namiocie najważniejsze są rozmowy przy piwie. Chyba, że jest go za dużo to wtedy pojawia się tzw. taniec :-) Lepiej pospacerować po nocnym Cieszynie i  potem wyspać się dobrze  na podłodze hali sportowej usłanej czarnymi workami jak psie pole.


7:00 rano pobudka... poszukiwanie śniadania...

Mieszkańcy Cieszyna chyba nas lubią. Nie spotkała mnie, jak dotąd, żadna przykrość. Może są po prostu ostrożni, widząc sygnowanych turystów. Prawo pierwszych połączeń mocno ukształtowało mój stosunek do Cieszyna od pierwszych w nim wizyt. Zawsze jawi się jako przyjazne, piękne i romantyczne miasto. To przyjemne uczucie, kiedy ma się świadomość, że jedzie się do takiego miasta jak do siebie, i że jest tam ktoś z kim można się spotkać... Nasz człowiek w innym mieście... bezcenne :-) Wiele mam takich miast.

Czeskie kino Central.
Reżyser Janusz Majewski, ten od CK Dezerterów.

Właściwie nie chodzi tu o recenzje.bo od tego są krytycy. Tu chodzi coś, co tworzy wyjątkową aurę tego festiwalu emocji. Dla każdego ten przegląd ma inne, osobiste znaczenie. Jedni go nie pamiętają następnego dnia (wierzę, że niewielu), a dla drugich jest źródłem pozytywnych emocji i wartości jakie zabiera się do swojego domu.

Festiwalu zabierzemy cię do domu, festiwalu nie oddamy Cię nikomu, w dzień i nocą festiwalu bedziesz z nami, bo gorąco festiwalu cię kochamy... tak ni z gruchy ni z pietruchy bo w zeszłym roku potykałem się co i rusz o komunijne dzieci... one do kościoła, a my do kina.
Niedziela...ten moment kiedy z bagażem emocji i tytułów wracam do domu i zapraszam najbliższych do oglądania filmów festiwalowych, które dały mi najwięcej emocji i którymi chcę się dzielić i powtórnie wzruszać, jak w kinie "z obcymi".





Plener w Wenecji Cieszyńskiej.

 


Kino na Granicy? Nie pamiętam, ale polecam... i zgubiłem dwie rolki filmów, ech... 

wtorek, 22 kwietnia 2014

moje Łodygowice

...mój Prawiek...
Nie kończący się sentyment do Łodygowic nie pozwala mi zapomnieć o korzeniach i pięknych wspomnieniach. Cieszę się że Martyna i Karolina lubią moją wieś i tęsknią do niej. Bo jest tam inaczej niż tu gdzie mieszkamy. Tam czas płynie wolniej i jest cudowna cisza. Są znajomi młodociani, i dorośli którzy nas pamiętają. Dziewczyny czują się tam jak u siebie, mają przyjaciół których rodziców dobrze znam.
 Oto broszura wydana w latach 80 tych niskim nakładem, poświęcona Łodygowicom. Kupiona na aukcji. I tak pewnie nie przebiję Jacka Kachla który ma najwięcej informacji i pamiątek. Mam jednak nadzieję że mam coś czego on nie ma.
Szukam starych biletów kartonikowych PKP Łodygowice, albo Pewel Mała!
W tym celu zatrzymałem się w Łodygowicach na stacji i obszedłem dookoła szukając możliwości wejścia do środka nieczynnej od lat stacji. Nie da się! Kraty mocne, a wnętrze wysprzątane.
Część zabytkowego budynku jest zamieszkana i jedne drzwi były otwarte. Wszedłem do piwnicy jednak przypomina ona zwykła blokową piwnicę z boksami przypisanymi każdemu mieszkańcowi. Nie ma nic co można by pozyskać.
Jest jednak światełko w tunelu. Przypomniałem sobie że tam mieszka chłopak którego znałem dawno temu i po wykonaniu jednego telefonu i krótkiej sympatycznej rozmowie,jest nadzieja na jakieś kolejowe pamiątki.

    
















 


 Plakietka znaleziona niedawno na bielskim targu. Chodziłem wtedy do 7 klasy szkoły podstawowej im. Królowej Jadwigi. Tej która stała obok fabryki mebli. Została zburzona kilka lat temu. Wtedy miała 120 lat, siódmego czerwca.
Cóż to mógł być za bieg skoro w Łodygowicach jest tylko jeden pomnik. Jeden przy którym, obok stoi drugi. Jeden poświęcony utrwalaczom władzy ludowej a drugi ofiarom stalinizmu. Może ktoś mnie oświeci. A może biegli w kółko :-)

poniedziałek, 14 kwietnia 2014

Kino na Granicy

W zeszłym roku było wspaniale, jakoś nie martwiłem się tym, czy będzie Kino w tym roku bo... jakże by mogło nie być. Nie byłem, co prawda, więcej razy niż byłem, ale wydawało mi się oczywiste,  że urlop na majówkę muszę mieć.
Pewnie któryś z kolegów chciałby mieć wolny weekend majowy, ale to ja byłem pierwszy. To, jak z rezerwacją wczasów na początku roku. Kto pierwszy tym lepszy.


Zapas filmów fotograficznych już kupiony i jeszcze jeden aparat... pewnie nie ostatni :-)
Już nie mogę się doczekać niespiesznych spacerów, wczesnych poranków, drzemki na nudnym filmie... i piwa śliwkowego.
Obiecanego spaceru z przewodnikiem w ciekawym towarzystwie, niedogrzanego obiadu w jadłodajni poniżej Studni Trzech Braci, serwowanego przez bardzo miłą panią. Zapomniałem jak się nazywa ta stołówka w małym domku z ogródkiem.
I najważniejsze, że nie muszę się nigdzie spieszyć, jak dwa lata temu, każdego wieczora do pracy, a rano do  Kina, i wieczorem do pracy, a rano...
Może znowu pierwszy odbiorę akredytacje i będę obserwował jak z każdą godziną przybywa ludzi ze smyczami na szyi. i siatką pod pachą. Jak miasto zagęszcza się gośćmi. Uwielbiam to uczucie kiedy nie muszę się nigdzie spieszyć, mam czas dla siebie i nie muszę się nim dzielić z nikim. Cały rok żyję jakby dla kogoś... w Cieszynie jestem sam: sterem żeglarzem i okrętem.
I żeby jeszcze nikt nie dzwonił do mnie... bo w tym czasie moje życie jest gdzie indziej... Do zobaczenia w Kinie Cieszynie
czołówka...

poniedziałek, 17 marca 2014

TYRMAND, Niemczyk, Cybulski w Bielsku.


Karczewski, Kłosiński, Kobiela...i Petelscy obojga imion :-) też...


Śmiałem się z anonimowej rzeźby "Skaczącej do sedesu" (jak się później dowiedziałem Gertrudy Dawidowicz), to było kiedy robiliśmy z Martyną kurs nurkowy. Zaintrygowały mnie wtedy kółka olimpijskie nad bramą z napisem Panorama, w których zostały tylko otwory po rurkach neonowych.
Tak, kiedyś to był basen olimpijski, najnowocześniejszy w europie... narodowy można powiedzieć zwłaszcza przed sama wojną kiedy odbywały się tam mistrzostwa a na trybunach zebrało się ok 4000 widzów z flagami.
Panorama Panoramy.

 Czytam 'Wszystkie opowiadania" Tyrmanda i w jednym zatytułowanym "Hanka" przewija sie ciekawa historia pływaczki Hanki, o swojskim nazwisku, Klimczakówny.
Tyrmand rozpisuje się na jej temat jakby znał ją od dziecka i świadkiem był jej dorastania. Pokazuje jak trener Karramba (tak oficjalnie nazywany w środowisku) wypatrzył dziecko w warszawskiej pływalni podczas niewinnych zabaw i zaproponował jej trenowanie, uprzedzając że to będzie ciążka praca która kiedyś przyniesie efekty. Zawarli układ, że ona będzie się uczyć i trenować, a on nie będzie ingerował w jej życie prywatne.
 Trudno mu było nie wtrącać się, kiedy docierały do niego sygnały od rożnych osób, bywających w lokalach warszawskich i spotykających Hankę, świetnie się bawiącą w najrozmaitszym towarzystwie. Z jednej strony zdyscyplinowana i pracowita, z drugiej dorastająca panna, poznająca smaki życia, miłości i bycia młodą gwiazdą z najlepszymi wynikami, o której rówieśnicy czytają już w gazetach...
 Nadszedł czas pierwszej próby. Trener nie chciał wyrazić zgody na jej start w mistrzostwach polski. Chciał ją szkolić i kształtować jej charakter, by została wyczynowym sportowcem, a pierwszy, przedwczesny sukces mógłby jej zaszkodzić. Dostał polecenie służbowe... Więcej w filmie "Trzy starty" Ewy Petelskiej którego jedna nowela, ta pływacka, kręcona była w części na terenie bielskiej pływalni PANORAMA w 1955 roku.

 Bielsko zakiełkowało mi skojarzeniem z filmem "Jutro Meksyk" (ukłon do Jarka B :-), kręconym na Panoramie w 1965 roku. Filmem, w którym pięknie pokazane są ulice Bielska, teren pływalni i piękna panorama Beskidów jaka  roztacza się z korony basenu. Fabuła odbiega od opowiadania Tyrmanda, jednak porusza uniwersalne i ponadczasowe wartości jakie niesie ze sobą rywalizacja sportowa.
Same opowiadania są zbiorem ciekawych historii i losów ludzkich zebranych podczas podróży Tyrmanda po świecie. Być może jest tam nuta jego podróżniczej biografii, jednak dla mnie najmocniejszy Jego obraz zobaczyłem w "Dzienniku 1954". Opowiadania wydają mi się lekkimi, momentami nawet przewidywalnymi moralitetami. Dobrze się czyta przy jedzeniu.

czwartek, 13 marca 2014

Nowy blog - pocztówkowy.


Czasu coraz mniej, a zajęć, sam znajduję sobie coraz więcej. Czasem mnie to złości, ale nie doszedłem jeszcze do takiego momentu, kiedy mógłbym sobie powiedzieć że... " właściwie to ja nic nie muszę". Bo jest jeszcze tak wiele rzeczy które trzeba zobaczyć, zrobić, przeczytać, znaleźć, zgromadzić i... zostawić po sobie. Z perspektywy głębokiego fotela właściwie niewiele widać, a pilot nie poszerza horyzontu więc stworzyłem sobie nowy.
Przyczynkiem do tego stała się wymiana listów z Krzyśkiem, a wcześniej z Ryszardem (daj znak...),  tym od historii pudełka po butach pełnego pocztówek.  
 Te znajomości zaowocowały nie tylko sporą ilością widokówek,  głównie czeskich i czechosłowackich, dlatego pomyślałem o pochwaleniu się nimi na osobnym fotoblogu. Tumblr mam już opanowany, więc na tej platformie będzie najłatwiej.
Oto nowy adres: CZECHPOST.TUMBLR.COM
PS. a galeria zdjęć analogowych jest tu

poniedziałek, 10 marca 2014

Aparaty do lomografii. Przegląd.



Moja droga łomografii na początku był zawiła i skomplikowana. Pierwsze lomo kupiłem łatwo u Maćka w sklepie ze starociami na placu Żwirki. Teraz sklepu już nie ma, bo z powodu jego poważnej choroby brat wszystko zlikwidował.
Serce mnie bolało jak się dowiedziałem że wszystko z jego sklepu przepadło bez wieści. Przepadła też moja lustrzanka Olympus OM PC + 135mm +50mm+28mm+winder... szkoda gadać.
Fotograficzne pierwsze kroki mam już za sobą, wiele lat temu. Nawet kiedyś o tym pisałem na samym początku blogowania.

LOMO LC-A okazał się bardzo dobrym aparatem o dużych możliwościach. Jasny obiektyw 2,8 ogniskowa 32mm czyli szeroki kąt, fajny do zdjęć z bliska, 0,8m i w pomieszczeniach czy grupach ludzi. Dobra automatyka naświetlania od kilku sekund (podobno nawet kilkudziesięciu, nocne widoki miejskie) do 1/500sek. To duży zakres jak na prymitywny kompakt. Trochę winietuje co dodaje uroku fotografiom i dobrze sobie radzi z dobieraniem parametrów naświetlania.
Byłem z niego zadowolony jednak czasem coś nie działało czasem się coś zacięło. Strasznie go lubiłem ale czułem strach, że kiedyś się zepsuje i nie zrobię zdjęcia w "decydującym momencie". Kupiłem drugiego na zapas na targu za 10zł (na aukcjach od 70 nawet do 300 czy 400 zł). Dalej szukałem czegoś o podobnych parametrach jednak bardziej niezawodnego (Cosina cx - pierwowzór lomo, Porst 135, Chinon bellami, Olympus XA2, Ricoh ff1, Minolta AFC,)  .


Wybór padł jednak na aparaty dalmierzowe a nie kompakty. Pewniejsze ustawianie ostrości uchroniło mnie przed zapominaniem przestawiania stref na obiektywie lomo. Wadą było to, że były większe, (minolta Hi matic 9 duża i ciężka), nie miały takiego szerokiego obiektywu(40-42mm), a i automatykę miały w mniejszym zakresie (Yashica electro CC- 1/500 do 1/30). Żaden mi nie odpowiadał do końca. Każdy w jakimś stopniu mnie ograniczał, czegoś brakowało. W sumie najlepszy i najmniejszy okazał sie Olympus 35 RC z automatyką i manualem... idealny do streetfotografi, bardziej do reportażu niż do łomo byle czego.
Tęskniłem za LOMO bo już mi się zepsuły, tęskniłem bo był mały i sprytny, dyskretny, idealny do strzału z biodra. Sprzedałem dalmierze, tylko zostawiłem Olympusa35RC. Kupiłem minolte AFC wielkości lomo (2,8/35) i zachwyciłem się autofocusem. Dobrym AF, bo radził sobie w rożnych sytuacjach, i dawał możliwość przekadrowania. Dobre szkło, jasny obiektyw, mały jak lomo... dałem Karolinie i jest zadowolona. Teraz mamy już dwa.
Szukałem dalej i znalazłem Nikona, kompakt z af i obiektywem 2,8/35. Skuteczny ale ciężki i nie można było wpływać na działanie lampy błyskowej.  Potem trafiłem tanio Chinon monami 35FS ostrość strefowa lampa na życzenie obiektyw 2,8/35 fajny, mądra automatyka, ale trochę większy od lomo, i grubszy. Właściwie za duży.
Na forach analogowych wyczytałem że Olympus xa2 jest idealny do lomografii. Właściwie jest taki sam jak lomo, tylko ma lepsze szkło no i to japońska precyzja i solidność. Trzeba tylko uważać na delikatny spust migawki bo nie jest mechaniczny lecz elektroniczny. On się mieści w kieszeni jak lomo. Zrobiłem nim dużo zdjęć i Karolina też, to jej ulubiony.
Martyna z powodzeniem używa Olympusa mju 1 i nie potrzebuje innego. Jest idealnym podręcznym notatnikiem codziennym.
Jest jeszcze dobry aparat do wielokrotnej ekspozycji SMENA 35 ponieważ migawka jest w obiektywie i transport filmu jest osobno. dobre efekty daje stosowanie światłomierza zewnętrznego bo ikony pogodowe są tylko orientacyjne a ze światłomierzem można wykonać więcej zadowalających zdjęć.

Ostatni mój zachwyt to AGFA OPTIMA SENSOR 1035 malutki poręczny z ustawianiem ostrości strefowym jak w lomo tylko automatyka genialna od 15sek do 1/1000 obiektyw 2,8/40 wskaźnik strefy ostrości w jasnym celowniku i szybki naciąg a zwijanie powrotne tą samą dżwignią.

Wszystkie zdjęcia wykonane opisanymi aparatami można zobaczyć tu każde podpisane.
Miałem przelotny romans z Supersamplerem który jest prosty lichy i drogi i szybko się nudzi. Podobnie jak wszystkie reklamowane lomo aparaty typu sardina diana itd... od nich wszystkich sto razy lepsza jest smena bo ma wielkie możliwości w porównaniu z tym badziewiem. no i cena jest dziesięć razy mniejsza.

poniedziałek, 3 marca 2014

Europa nie chce Ukrainy ?


Ziemowita Szczerka chciałem przeczytać już dawno.
Ciągnęło mnie coś na wschód, podobnie jak jego. Stąd zeszłoroczny wyjazd na wschód polski, na Roztocze. Sentymentalna tęsknota za czasem minionym, powoduje ze szukam bodźców dzięki którym mogę się pławić w odżywających wspomnieniach. Nie mam ich może zbyt wiele, ale sprawiam sobie nimi przyjemność i czasem odkrywam nowe horyzonty zdarzeń, które bogacą moją pamięć.
Kaśka znalazła Ziemowita w księgarni kiedy byliśmy razem. Nie wiem jak to się stało że patrzyliśmy oboje na tę samą półkę i ja nie dostrzegłem Mordoru. Kupiła mi :-)
Czytam... i zbiega się to moje czytanie z coraz mocniejszym głosem z Ukrainy: "pomocy, pomocy, pomocy..." jak Imre Nagy wzywał  z anteny radiowej w 56 roku.

Chciałem, chcieliśmy pojechać na Ukrainę, na Krym w tym roku ale to nie będzie możliwe. W tej sytuacji to nawet dobrze, a po lekturze, to nawet już nie wiem czy chcę. Czy chcę jak on, zobaczyć jeszcze więcej tego pokomunistycznego samozniszczenia. Naturalnego rozkładu. Beznadziei.Bo nasz swojski bajzel jest jakiś taki... nasz, do niego jesteśmy przyzwyczajeni. Wydaje się inny. Zadbany, lepiej utrzymany, na bieżąco ratowany kolorowymi łatami farby elewacyjnej. Taki lepszy. Ucywilizowany. No bo to my jesteśmy przedmurzem europy, która zostawiła nam trochę kultury w historycznym spadku. Gdyby nie to pewnie bylibyśmy tak samo czarną dziurą na mapie europy środkowo wschodniej. Tym Mordorem o którym pisze Szczerek. Do którego pielgrzymuje się jak do egzotycznego kraju, bo ciekawi nas, co też on ma w rozpadającej się szopie, tuż za płotem.Chyba nie chcę podnosić swojej samooceny, patrząc na straszny los braci Słowian z Ukrainy. Tak jednak jest z niektórymi  podróżnikami którzy jadą na wschód, poczuć się lepiej, poczuć się europejczykami, pośród smutnych ludzi bez nadziei, bez perspektyw na zmianę swojego losu.

Podróżnicy chcą się napić z ruskim żeby sprawdzić po którym nie zakąsza, wyrwać laskę za dolara, skopcić się dobrze i tanio, przespać byle gdzie i byle jak a po powrocie odpowiadać w wielkich słowach jak oni tam maja przejebane i jaka to była ekstremalna wycieczka.
Szczerek obnażył nas, ale i obnażył siebie przed nami, bo wszyscy jesteśmy podobni, z ta małą różnicą że niektórzy pozostają tacy do końca, a Szczerek im bliżej był granicy powrotnej, tym większe miał wyrzuty sumienia, nie tylko za siebie, ale i za tych wszystkich, dla których Ukraina na długo pozostanie egzotycznym krajem a nie naszym braterskim.

Również za tych, którzy z hipokryzją popierają dążenia wolnościowe, europejskie aspiracje Ukrainy, a pokątnie zatrzymują się przy drodze korzystając z usług, opalonych dziewczyn, czy oferują pracę Ukraince za 200 zł na miesiąc, za prowadzenie domu. Nawet gdyby Wojewódzki/Figurski przeprosili wszystkie dziewczyny to i tak nie zmienią stereotypu Ukraińca emigranta, czy zacofanego kraju który nie ma szans na długofalową pomoc z zachodu, obawiającego się Rosji. Ubolewanie europy nie wystarczy a nasze gesty poparcia to za mało. Jeżeli politycy na najwyższych szczeblach władzy nie podejmą odważnych decyzji to Ukraina sama będzie musiała się mierzyć z problemami już nie tylko politycznymi, ekonomicznymi ale międzynarodowymi.
 Wszyscy zapomnieli o Giedroyciu który dziesiątki lat temu wskazywał na konieczność integracji polski ze swoimi wschodnimi sąsiadami. Pouczał by odsunąć trudne  wydarzenia historyczne, jakie splatały nasze narody, na rzecz stworzenia wspólnoty środkowoeuropejskiej, współdziałającej z Europą zachodnią w celu mocnego odgrodzenia Rosji od reszty europy. Jego idea trochę się zdezaktualizowała naszym wstąpieniem do unii, jednak to my. mamy ciągnąć Ukrainę i Białoruś do wolności. To na nas spoczywa pewnego rodzaju historyczna odpowiedzialność pomocy naszym sąsiadom.

piątek, 21 lutego 2014

stówa i pocztówki

oczywiście z targu...za 5 zł. Przy takich kwotach wstydzę się targować.

Zastanawiał mnie przez chwilę atomowy model w tle. Przecież elektrownie atomowe powstały znacznie później. Dopiero po chwili olśniło mnie że skoro to nie o elektrownie chodziło autorowi, to... jaki pierwiastek ma sześć elektronów na orbitach? Ze szkoły nie pamiętałem że węgiel. Podstawa rozwijającego się przemysłu i gospodarki. No.


Więcej pięknych banknotów

Fot.Josef Ehm. Orloj, data ze stempla 1960.
Most Karola, stemp. 1956


Huta, pewnie piec indukcyjny, stempel Ostrava 1963













Ciekawe czy Ostravskie pocztówki powstały ze zdjęć zrobionych w hucie Vitkowice o której pisałem jakiś czas temu?
Ostrava, nabrzeże Ostravica, stemp.1956

Element statku, Ostrava stemp. 1963
Sympatyczna wymiana listów, pisanych ręcznie, z kolekcjonerem Krzysztofem,  ( teraz trzeba to podkreślać, bo nikt już nie myśli piórem lecz klawiaturą), zaowocowała ciekawymi pocztówkami z Czech, i... tak mi teraz błysnęło myślą, że skoro kolekcjonerzy zbierają często pocztówki tematycznie, to może ja zbierałbym też, (a nie tylko jak leci i kto nie potrzebuje to mi daje), tematycznie... industrialne, przemysłowe, fabryczne, maszynowe, to co lubię, beton i stal... No... podoba mi się ta myśl... należy ją rozwinąć w wyobraźni... i pamiętać bywając... i pytać rozmawiając...
Myślę że to wystarczająca wskazówka dla ewentualnych czytelników i ofiarodawców :-) a ja i tak pewnie podzielę się z potrzebującymi, tak jak teraz nie bedąc kolekcjonerem lecz tylko zbieraczem, powiernikiem niepotrzebności.
Dawno nie byłem w bielskim antykwariacie. Akurat trafiłem na anonimowy alarm bombowy w pobliskim sądzie, stąd pojawiła się tam pewna pani mecenas a możne sędzia, jak zwał tak zwał. To nie ważne. Podsłuchiwałem jej głośną rozmowę z księgarką, o planie dnia, na wypadek bombardowania. Ma taką listę rzeczy i miejsc na okoliczność ewakuacji. Antykwariat jest na pierwszym miejscu... bo najbliżej.
Ograniczony czas pozwolił mi na przejrzenie stosu pocztówek, było tylko kilka ciekawych a kupiłem trzy. Dwie warszawskie do podziału :-) i jedną praską z ładnym znaczkiem.



      




Na wielkim stosie National Geographic jako pierwszy, leżał egzemplarz z 10/2003 roku (nr. 49), podsumowujący na trzynastu stronach dziesięciolecie rozwodu Czech i Słowacji, słowami Patrycji Bukalskiej. Materiał dla mnie ciekawy, jako amatora Czech, ale jednak niezbyt odkrywczy. Ugruntowujący moją skromną wiedzę o Czechach i oświecający trochę słowackich sąsiadów. 

NG 10(49)/ 2003