Etykiety

3FALA (4) AKTORZY (13) analog (8) ARCHITEKTURA (16) AUTA (1) AUTO (2) cieszyn (6) CZECHY (27) dagerotyp (2) ELA (2) FILMOWO (34) FOTOGRAFIE (66) GRAFFITI (5) hacele (2) HISTORIA (18) KINO NA GRANICY (11) kolodion (1) KONKURS (3) KORA (2) KSIĄŻKI (81) LISTY (2) lomo (31) lomografia (10) ŁODYGOWICE (7) magdalenki (2) MOTOR (2) MUZYKA (9) MUZYKA pewel mała (1) nurkowanie (2) OSOBISTE (31) paryż (2) pióra (2) PKP (2) POCZATEK (1) POCZTÓWKI (9) PODRÓŻE (22) Polska podróże pewel mała (1) PRAHA (29) PRASA (1) prl (13) STAWKOLOGIA (9) sverak (2) TEATR (3) winyle (4) ZNALEZISKA TARGOWE (30) żywiec (8)
Instagram

PHILIP ROTH. Zacząłem... on skończył.

 Nareszcie nastały upalne i bezwietrzne dni.  Gorące powietrze drżało, warstwą grubości paczki papierosów nad dachami samochodów domowego parkingu. Tworzyło miniaturową fatamorganę zniekształcającą obraz oddalonych domów i drzew. To dobry moment by pokazać dzieciom na czym polega pustynne złudzenie.
Wygospodarowałem sprawnie odrobinę czasu by zatrzymać się u targowych sprzedawców w drodze do pracy. Wsiadłem do rozgrzanego samochodu jakbym zanurzył się w gorącej kąpieli. Dotknięcie kierownicy parzyło dłonie zdarte papierem ściernym i pracą. Oparcie fotela zniszczyło od razu piękno wyprasowanej koszuli.
 Sprzedawcy na targu mają gorzej - pomyślałem - i ruszyłem z piskiem paska klinowego w codzienną drogę.
Stoją w tym słońcu każdego dnia, dla tych kilkudziesięciu złotych, parząc się w długich spodniach i  flanelowych koszulach, na patelni wyasfaltowanego placu targowego. Jedyny cień jaki mają, to ten prywatny, rzucany z daszku czapki na koniec własnego nosa.
 Czemu oni nie układają tych książek grzbietami do góry - pomyślałem z lekką złością. Wygrzebywanie kolejnych tomów z kartonowych pudeł i wkładanie zajmuje mi za dużo czasu. To podobnie kłopotliwe jak przeglądanie sterty szmat w sklepie z używaną odzieżą.  Podsłuchałem kobiety jak odradzały sobie taki sklep, bo nie mogły nic ciekawego znaleźć. Nie miały cierpliwości? 
walizka z książkami za paczkę papierosów

Książki grzbietami, a szmaty na wieszaki! 

 Łatwiej by mi było i szybciej znalazłbym tę która mnie zainteresuje, autorem lub tytułem. Z pośród ośmiu kartonów po bananach Chiquita, wyjmowałem garściami po dwie, trzy sztuki, raz jedną, raz drugą dłonią, klęcząc na gorącym asfalcie w pokorze wobec słońca biczującego moje plecy i kark żarem. 
Wygrzebałem kilka tytułów pośród których najciekawszą, choć "bezwartościową" bo bardzo zniszczoną  pozycją była książka Philipa Rotha pt.: "Goodbye Columbus".
 Małego formatu, trochę większa niż smatfon pięciocalowy. Oprawiona przez introligatora w marmurkowy papier, wzmocniony materiałem na rogach i grzbiecie. Pod ochronnym celofanem wklejona była kartka grzbietowa z opisem i numerem wykaligrafowanym piórem. Wewnątrz sygnowana pieczęcią biblioteki w Ustroniu. 
To właśnie jej stan urzekł mnie różnymi domysłami. Ktoś ją oprawił, może ktoś inny pokleił wypadające kartki paskami papieru i taśmą. Ktoś zrobił supeł na zakładce tasiemkowej. Jednak najbardziej urzekająca w niej była myśl, co jest w tej książce, że tak wiele osób ją przeczytało od 1964 roku.
Obok klejonych kartek, kolejne były luźne, poprzecinane cienkimi nitkami szytego grzbietu. Wszystkie były miękkie jak bibuła, poplamione i pożółkłe od przewracania ślinionymi paluchami. Zmęczona czytaniem nie miała nawet siły zamykać swoich stron przede mną. Leżała pokornie z rozchylonymi stronami pozwalając głodnemu wzrokowi penetrować kolejne karty intymnej historii bohaterów. Rogi były tak wymiętolone, że trudno było rozdzielić kartki do siebie przyległe, a na niektórych numery stron sięgały miękkiego, zaokrąglonego narożnika puszystego jak lignina. Przez chwilę pomyślałem czy nie zarażę się jakimś syfem powodującym czernienie języka jak arszenik.

To pierwsza książka Rotha w mojej kolekcji, podczas gdy on już od dwóch lat nie pisze książek tylko je czyta po kilka godzin dziennie. Justyna Sobolewska odwiedziła go w domu i opisała pięknie to spotkanie w Polityce. Stąd wiem o końcu jego kariery. 
Dziesiątki czytelników, którzy zostawili swoje DNA na kartkach, na przestrzeni kilkudziesięciu lat nie mogą się mylić. Dostał za nią nagrodę a krytycy uznali go nadzieją nowej prozy amerykańskiej.
Czego szukali polscy czytelnicy w książce amerykańskiego pisarza w  czasach realnego socjalizmu?  Czy chcieli się oderwać od szaro-czerwonej rzeczywistości? Czy szukali romansu o jakim marzyli? Czy chcieli zobaczyć jak wygląda wolność młodego człowieka w czasach boomu amerykańskiego snu? A może chcieli utwierdzić się w swoich przekonaniach na temat podziałów klasowych jakie istnieją w Ameryce i zepsuciu konsumpcyjnego społeczeństwa? 
Książka Rotha to sprawnie skonstruowana opowieść o zauroczeniu młodego bibliotekarza, pewną siebie dziewczyną z dobrego, żydowskiego domu znanego przedsiębiorcy. Ich młodzieńcza miłość pięknie się rozwija. Podana przez autora w sposób prosty i oszczędny łatwo budzi wyobraźnię która pobudzona niedopowiedzeniem potrafi dopowiedzieć resztę tak jak czytelnik chciałby to widzieć i przeżywać. Miłość dla której przeszkodą jest nie tylko odległość ale i różnica klasowa poddana jest próbie nie tylko czasu ale i wyznawanych wartości. To nie tylko portret amerykańskiego środowiska żydowskiego ale i rozwarstwionego społeczeństwa. 
                

Brodaty sprzedawca książek zawołał mnie na bok pokazując jeszcze jedno pudło książek na uboczu w którym znalazłem wielkie jak mszał tomisko, pism wybranych Aleksandra Głowackiego. W twardej, płóciennej oprawie i tłoczonymi napisami. To z takiego tomu (który mam bardzo zniszczony) ojciec, będąc kawalerem czytał Lalkę i referował mojej mamie ze szczegółami potrzebnymi na lekcję literatury w latach "60. Żydzi wtedy romansowali u Rotha w stanach, a moi rodzice w Bielsku.      










Takie rzeczy tylko w Żywcu.

Egoizmem byłoby kupno jednej książki. Jednej tylko dla siebie. Kaśka o Wielkim Sercu myśli o wszystkich a o sobie zawsze na końcu. Dziś obdarowała mnie książką którą od dawna planowałem kupić jednak zawsze jakoś wracałem do domu z czym inny upolowanym na targu. Ostatnio na przykład z zabytkowym kompletem Commodore C64, pamiętajacym czasy wielogodzinnego grania z Jurasem i Johnym Pro. oraz pierwsze kroki programowania w Basic'u...to było... chyba w 1987roku.
Kaśka wróciła z zakupów z warzywami, wędliną, mlekiem, serem, płatkami ze Stasiukiem dla siebie i Fabryką Absolutu dla mnie. W książkach i zakupach też musi być parytet. Na przykład Nutella i Jabłka Szampion, albo banany i kalarepa :-)



Lubię Kaśki niespodzianki. Kto ich nie lubi? Ale dawanie prezentów jest jeszcze lepsze.Miałem dziesięć minut wygospodarowanego czasu w drodze do pracy. To wystarczyło by sprawdzić co też dzis sprzedają moi koledzy targowi. Co pozyskali z niewiadomych źródeł. Czyj dom "oprawili" (nie chodzi o kradzież). I czy znajdę u nich coś dla siebie?
 Znalazłem!
 Pierwsza książka jaką wziąłem do reki to był pięknie wydany TATARAK. Książka jest bogatym zbiorem, wydanym chyba na potrzeby promocji filmu Andrzeja Wajdy pod tym samym tytułem. Zawiera fotografie z planu filowego. Nie tylko kadry ekranowe ale przede wszystkim ujęcia planu, pracę ekipy filmowej i aktorów w kadrze i poza nim. O trudnej pracy nad filmem opowiada reżyser. A, o głębokich emocjach i o tym jak wiele siebie i swojej historii oddała  Wajdzie i temu filmowi mówi Krystyna Janda. Jest tam też wywiad z córką Iwaszkiewicza Marią, dwa felietony i rzeczony "Tatarak" Jarosława Iwaszkiewicza.
Podczas ostatniej wizyty w Sandomierzu oboje patrzyliśmy na rękopis "Tataraku" w muzeum Okręgowym.
Pozdrawiam Krystyna Janda.



Dużo książek tego dnia miał targowy sprzedawca i wiele nowych egzemplarzy. wykorzystałem okazję i nabyłem drogą kupna za 10% ceny jeszcze dwie pozycje:














Nabokov to nie tylko "Lolita" ale i Sołżenicyn. A kalendarium subiektywne Kalickiego mieści tysiąc stron: epok, kontynentów, zdarzeń i osób niekiedy zaskakująco splątanych.