Przyjemnie jest porzucać wszystko dla Cieszyna. Wiosenna droga do miasta Kina... co roku wita mnie łanami kwitnącego rzepaku, przeradzającego się w jajecznicę tegorocznych plakatów na ulicach, i śniadanie w podcieniach Menniczej... na boczku. Żółć, aż po niebieski horyzont... a Ukraina walczy. Była i Ukraina na festiwalu, który z żadnym innym nie rywalizuje. Przegląd Cieszyński ma mocną pozycję w kalendarzu filmowego roku, co potwierdza tysięczna publiczność jak BLOB, przelewająca się ulicami miasta.
Nie byłem pierwszy jak chciałem. Spóźniłem się na Aglaję i musiałem patrzyć na nią z góry, wypatrując białogłowy, którą spotkałem dopiero po seansie. Cyrk na dobry początek festiwalu. Mocne odcięcie się od prześladującej codzienności. Zamiana codziennych rytuałów, na rytuały cieszyńskie.
Spektakularny numer matki Aglai staje się przepustką do lepszego świata i lepszego życia, za które płaci się wysoką cenę. Cenę złamanego kręgosłupa moralnego. Aglaja odcięła pętlę tradycji rodziny cyrkowej, bo tylko tak mogła przerwać ciąg strachu o życie i szczęście.
Sympatycznie było zacząć festiwal w towarzystwie Marioli podczas wernisażu wystawy fotografii Dusana Hanaka. Fotografii, jakie może zrobić każdy turysta, w wielu zakątkach świata. Mijając ludzi zepchniętych na margines życia, postępującą globalizacją, przez którą człowiek staje się tylko anonimowym narzędziem, w wielkiej machinie produkującej zysk.
Zwykłe portrety zwykłych ludzi... jakże naiwnie było sądzić o zwykłości tych fotografii... Hanak wielkim humanistą jest, o czym przekonałem się na projekcjach jego filmów o mszy, chorobie i ludziach poza nawiasem społeczności.
Każdy interesujący się fotografią powinien poznać jego nazwisko zdjęcia i filmy niosące wielki ładunek emocjonalny. "Msza" kręcona ukrytą kamerą zawstydziła mnie, religijnego ignoranta, kazała zadać sobie pytanie: kto dał mi prawo oceny cudzej wiary, wytkania jej słabości czy relatywnego stosowania przykazań. Więcej pokory jak mówi Kaśka, i szacunku wyrażanego milczeniem w sprawach religii. Nie szukać źdźbła w cudzym oku, potykając się jednocześnie o swoją własna belkę... Polski operator zrealizował czysty i poruszający dokument ukrytą kamerą. To spotkanie głębokiej wiary starych ludzi i młodości znudzonej monotonnym rytuałem, będącej znakiem nadchodzących czasów...
Zastanawiające jest jak zwykły rozrywkowy film "Revival" o reaktywacji rockowego zespołu popularnego w latach 70' zbiera gromkie, owacyjne oklaski a "Obrazy starego świata" otrzymują skromne i przyciszone brawa.
Euforia w Kinie... jest zaraźliwa. Tworzy się na festiwalu pewna wspólnota emocji, nawet kiedy siedzi się obok zupełnie obcej osoby. Jednoczesne wybuchy śmiechu powodują, że znika bariera nieśmiałości i festiwalowa publiczność staje się jedną cieszyńską rodziną, która łączy się nie tylko w radości ale i w smutku.
Smutek w Kinie... nie jest wstydliwy. Plączące kobiety nikogo nie dziwią, a faceci ze łzami w oczach również nie są rzadkością. "Obrazy starego świata" wzruszyły wielu. Chyba nikt nie pozostał obojętny na straszliwy los bohaterów tego dokumentalnego arcydzieła inspirowanego zdjęciami wielkiego fotografa Martina Martnceka. Każda postać to osobista, tragiczna historia życia, człowieka skazanego na zapomnienie i wegetacje w strasznej nędzy "na końcu świata". Nieważne gdzie. Czy Orawa czy Polska czy podróże zagraniczne Hanaka. To ludzka samotność i zmaganie się ze swoim losem, powoduje że koniec świata jest tam gdzie cierpi człowiek.Obrazy starego świata dostały skromne oklaski chyba tylko dlatego, że każdy na czas filmu zapadł się w sobie i płakał nad marnością ludzkiego losu, i wstydził się swojej słabości. Wielu pewnie zadawało sobie pytanie: Ile ja mógłbym znieść? Czy byłbym tak mocny, jak bohaterowie filmu, dla których życie nie znaczy więcej niż zdrowie i pokora wobec tego, co przynosi wschodzący poranek?
Nawet film "Dziadostwo" marketingu bezpośredniego, budził litość widzów na widok płaczu kobiet pełnych naiwności, uzależnionych od zakupów podróżniczych. To jak alkoholizm i brak racjonalnej oceny sytuacji. Oszukiwanie samych siebie małymi kłamstwami, "że... to już ostatni raz". Czuje się bezsilność wobec zwierzęcych zachowań akwizytorów, tzw. menadżerów, osiągających zysk bezlitosny. Wykorzystujących naiwnych emerytów niekiedy pełnych kompleksów i nieśmiałych, uległych, a może po prostu samotnych. Pozbawionych wsparcia najbliższych.
Cytując dyrektora Gila: "Takie filmy lubimy najbardziej". Kino oczyszczające. Filmy po których wychodzimy emocjonalnie "wymiętoleni" ale oczyszczeni, utwierdzeni w przekonaniu, że wiele jest osób myślących i współodczuwających jak my sami.
"Chce się żyć" po Cieszynaliach. Chciałoby się mieć mieszkanie za rogiem jak Pieprzyca..."Widok cudzego cierpienia" potrafi mocno motywować, lepiej niż niejedna pochwała. Wstrzymujemy oddech w momentach klęski bohatera, jakbyśmy chcieli mu pomóc w trudzie lub wstrzymujemy oddech by nie przeszkodzić w osiągnięciu małego sukcesu... jednego kroku.
Ten festiwal jest szczęśliwy. Radość się ze smutkiem plecie w kompozycji filmowego programu. Każdy znajduje w nim emocje jakich potrzebuje, jakie lubi i nimi się dzieli opuszczając salę projekcyjną.
Koncerty są dla mnie nieważne bo nie umiem pląsać nawet jak św. Wit. Kieślowscy, Bokka fajnie grali ale to wszystko jakby do kotleta bo w klubowym namiocie najważniejsze są rozmowy przy piwie. Chyba, że jest go za dużo to wtedy pojawia się tzw. taniec :-) Lepiej pospacerować po nocnym Cieszynie i potem wyspać się dobrze na podłodze hali sportowej usłanej czarnymi workami jak psie pole.
7:00 rano pobudka... poszukiwanie śniadania...
Mieszkańcy Cieszyna chyba nas lubią. Nie spotkała mnie, jak dotąd, żadna przykrość. Może są po prostu ostrożni, widząc sygnowanych turystów. Prawo pierwszych połączeń mocno ukształtowało mój stosunek do Cieszyna od pierwszych w nim wizyt. Zawsze jawi się jako przyjazne, piękne i romantyczne miasto. To przyjemne uczucie, kiedy ma się świadomość, że jedzie się do takiego miasta jak do siebie, i że jest tam ktoś z kim można się spotkać... Nasz człowiek w innym mieście... bezcenne :-) Wiele mam takich miast.
Czeskie kino Central. |
Reżyser Janusz Majewski, ten od CK Dezerterów. |
Festiwalu zabierzemy cię do domu, festiwalu nie oddamy Cię nikomu, w dzień i nocą festiwalu bedziesz z nami, bo gorąco festiwalu cię kochamy... tak ni z gruchy ni z pietruchy bo w zeszłym roku potykałem się co i rusz o komunijne dzieci... one do kościoła, a my do kina.
Niedziela...ten moment kiedy z bagażem emocji i tytułów wracam do domu i zapraszam najbliższych do oglądania filmów festiwalowych, które dały mi najwięcej emocji i którymi chcę się dzielić i powtórnie wzruszać, jak w kinie "z obcymi".
Kino na Granicy? Nie pamiętam, ale polecam... i zgubiłem dwie rolki filmów, ech...
Plener w Wenecji Cieszyńskiej. |
Kino na Granicy? Nie pamiętam, ale polecam... i zgubiłem dwie rolki filmów, ech...
swietny opis festiwalu. my tez sie nim zachwycamy. przy okazji dziekuje za umieszczenie zdjecia łąki . cieszę się, że ci sie spodobała. pozdrawiam
OdpowiedzUsuńDzięki... to za rok jakieś piwko... jak znajdziemy czas... hehe :-)
OdpowiedzUsuńAle musiało być przyjemnie! :) I jak tak czytam Twoją relację, to tak się zastanawiam jakby to było być na festiwalu tylko uczestnikiem, mieć czas na leniwe spacery po Cieszynie i zobaczyć (w całości!) te filmy, które się chce... Może kiedyś zaszaleję i spróbuję ;)
OdpowiedzUsuńNo i może się odnajdą te dwie rolki, szkoda by było :)