Etykiety

3FALA (4) AKTORZY (13) analog (8) ARCHITEKTURA (16) AUTA (1) AUTO (2) cieszyn (6) CZECHY (27) dagerotyp (2) ELA (2) FILMOWO (34) FOTOGRAFIE (66) GRAFFITI (5) hacele (2) HISTORIA (18) KINO NA GRANICY (11) kolodion (1) KONKURS (3) KORA (2) KSIĄŻKI (81) LISTY (2) lomo (31) lomografia (10) ŁODYGOWICE (7) magdalenki (2) MOTOR (2) MUZYKA (9) MUZYKA pewel mała (1) nurkowanie (2) OSOBISTE (31) paryż (2) pióra (2) PKP (2) POCZATEK (1) POCZTÓWKI (9) PODRÓŻE (22) Polska podróże pewel mała (1) PRAHA (29) PRASA (1) prl (13) STAWKOLOGIA (9) sverak (2) TEATR (3) winyle (4) ZNALEZISKA TARGOWE (30) żywiec (8)
Instagram

Praga w Żywcu.



Jak nie mam chwilowo o czym pisać, to jadę na targ. Tam zawsze znajdzie się coś ciekawego.
Nie inaczej było i dziś.
A może inaczej, bo dużo więcej skarbów znalazłem i to bardzo wartościowych za przystępną cenę. Wydałem 50zł czyli ok 12Euro.
Wydałbym pewnie więcej ale nie miałem.
Kupiłem piękne przedmioty.
Dobrze że Kaśka dostrzega też w nich piękno i wartość bo inna baba to by mi wybiła głupoty z głowy :-)
Tego obrazka akurat nie kupiłem bo brzydki był, ale co Praga to Praga!


Wyjątkowo dużo książek i albumów Krzysiek wystawił, i materiałów fotograficznych które kupiłem ale zostawiłem masę szklanych negatywów i zwykłych, taśmy filmowe 8mm i taśmy magnetofonowe szpulowe i kasety, porcelany jakiś expres do kawy zabytkowy no i masę badziewia. Acha były stare walizki, skrzynie, kufry, trochę ubrań z czasów wojny, winyle ( kupiłem 3 Elvisy, nówki).
Resztę widać na zdjęciach.


TU:Stare filmy, żarówki fotograficzne spaleniowe i flash do pocketa, super światłomierz który przyda się do Zorki4 którą dostałem od Joanny, kasetki odbiorcze do starego aparatu ale nie wiem jakiego, żarówkę oliwkową do ciemni (potrzebna przy papierze wielokontrastowym), piękne żarówki 250W z wielką bańką i pięknie plecionym  żarnikiem, i dwie takie nietypowe słabe czarne z małym okiem które można kierować w rożne strony. Czyżby służyły podczas zaciemnienia w czasie wojny.


Małe filtry fi 27,do czarno białej fotografii i nasadki do zmieniania ogniskowej chyba lstrzanek dwuobiektywowych 6x6 , śłiczny kompas Junghans, i mechaniczny sprężynowy samowyzwalacz w sam raz do Zorki.

Dla Martyny, mała niespodzianka, bo jest akurat nad morzem i świetnie się bawi, a my tu zapieprzamy w pocie czoła. Jest fanką STARWARS więc cokolwiek widzę to biorę jak zawsze za grosze. Tak i tym razem. Idealne kasety wideo z pierwszej serii z dodatkami, Film Simpsonowie+Starwars i najciekawsza rzecz to album A4 do zbierania nalepek z 1977 roku z pierwszego odcinka (czwartego) 100% pełny. Jakaś figurka szturmowca, książka o nurkowaniu.


Dla siebie, a jakże by inaczej, ładne wydanie pamiętników LENI RIEFENSTAHL dupna cegła trochę zdjęć a w indeksie, dziesiątki znanych nazwisk i tym imiennym tropem przejrzę tą książkę pod kątem ciekawostek.
Leni z Józkiem Goebbelsem

Spontaniczne śniadanie o północy!

Nikt nie mówi że u nas jest normalnie.
Sobota, północ, każdy w swoim pokoju próbuje zasnąć, jednak wszystkim przeszkadza księżyc w pełni zaglądający przez okna. Wymieniamy komunikaty o bezsenności w srebrnej ciszy domu, od drzwi do drzwi.
Rzucam hasło - "oglądamy film".
Karolina na to - "jestem głodna".
Kaśka - "mam placek z galaretką i borówkami w lodówce".

Siedzimy wszyscy w łóżku, zaopatrzeni, i zaczynamy seans który planowałem już dawno, jak czytałem książkę Trumana Capote pt: "Śniadanie u Tiffany'ego"
Poznałem go "Z zimną krwią" do której przykuwa narracyjnym zapisem faktów ponoć spisanym z zapamiętanych rozmów, również telefonicznych.
Najczęściej jednak w różnych rozmowach i tekstach przewija się jego książka "Śniadanie..." wypada znać, no i Audrey Hepburn ona też był impulsem...

Najpierw książka potem film.

Książka od pierwszych stron wydaje się łatwa i prosta, jednak mimo to, okazuje się nieprzewidywalna. To zawsze jest zaletą,  kiedy autor wykręca za ucho, wskazując "inny kierunek głupcze". Gdzieś w tle pojawiają się skojarzenia z "Wielkim Gatsby'm",  no bo samotny pisarz, w nowym miejscu, innym środowisku, wchodzi w czyjeś życie jakby mimo woli ,nie specjalnie zabiegając o to i świadomie staje się jedną z najważniejszych postaci w tej historii.
Pojawia się nieszczęśliwa miłość i śmierć, wielka przyjaźń i zobowiązania.

Ale najfajniej jest odnajdywać zbieżność charakteru postaci z książki, z postaciami które istniały naprawdę, lub pojawiały się na kartach innych książek. Impulsem na takie spojrzenie był tekst Anki o archetypach postaci ze snu i jawy, książki, filmu i historii.
Jakoś tak, w tym samym czasie czytałem "Śniadanie u Tiffany'ego", z przerwami na Buber-Neumann o Milenie w obozie. I te postaci odnajdywałem u Capote. Holly Golightly ekscentryczna uwodzicielka trzymająca facetów na postronku, a jednak na dystans. Spoufalająca się z kim chce, ale wyznaczająca  nieprzekraczalną granicę intymności. Słodka naiwność przebiegunowana racjonalnym wyrachowaniem. Jana Cerna która spędziła "Trzy sezony w piekle", to prawdziwa postać,  podobna do Holly, natychmiast przychodzi mi na myśl ze swoim mieszkaniowym bałaganem i atrakcyjnością Karoliny Gruszki. Tylko głupie komentarze na portalach filmowych sprowadzają Holly do roli prostytutki, co świadczy tylko o tym, że nie czytali książki, a swoją powierzchowną wiedzę opierają tylko na ekranizacji.
Do głowy mi nie przyszło tak spłycić postać Holly. Jana Prawdziwa, miała podobnie skomplikowany  życiorys, ale nie mam prawa uzurpować sobie pierwszeństwa jej oceny. Trudny charakter skomplikował jej życie, a może to błędy wychowawcze miały na to wpływ. Milena mama, uzależniona od morfiny, a mała Jana mimowolna  konspiratorka nie miała normalnego dzieciństwa, więc jak mogła mieć normalne życie.
Nawet bliska mi  postać Mileny, emancypantki wypuszczonej spod skrzydeł Minerwy miała zagrania jak Holly z klatką na ptaki (o wartości kilku wyjść do toalety po 50$) ofiarowaną Fredowi. Ukradła i zastawiła biżuterię rodziców, by spłacić długi E.Pollaka a za resztę wystroić się  na złość swojemu partnerowi który jej nie doceniał. Zrobiła oszałamiające wrażenie na jego znajomych którzy nie znali jeszcze Mileny, a Pollak dostał w twarz w obecności kolegów, za zgrywanie zdziwionego idioty. Zarzucano jej amoralność, podczas kiedy ona nastawiona była bardziej refleksyjnie i moralnie przez co była egzaltowana i nigdy nie śmieszna, w przeciwieństwie do pozostałych koleżanek ze szkoły określanych "bachantkami" nie traktowanymi zbyt poważnie.
Fred szanował Holly bo znał ją lepiej niż nie jeden sponsor wieczorowy. Łatwo jej przykleić moralizatorską etykietę dziwki choć ona nawet nie bardzo mogła sobie przypomnieć z kim spała i nie dlatego że było ich wielu, wręcz przeciwnie. Nie dziwię się że Fred się zakochał. Zdziwiło mnie tylko zakończenie filmu mijające się z książką, typowym amerykańskim happy and’em.









I znowu książki. No co? Fajnie!

  Luise Arner Boyd w Kontynentach przypomniała mi stare czasy szperania po bibliotekach z Kaśką i zbieranie wycinków prasowych. Co to były za czasy. Mamy tego duże pudło. Dziś już chyba nikt tego nie robi, przynajmniej ja nie znam... może poza Martyną i Karoliną które też tak czasem robią, widząc jak niekiedy przydają się wycinki prasowe jako zakładka na temat do konkretnej książki, lub przydatny materiał na lekcję do szkoły czy na gazetkę.
  Przeglądając album Kresy znowu zapragnąłem pojechać na wschód (już raz kilka razy chciałem) kiedy pierwszy raz mieliśmy w rękach ten album dawno temu. Potem marzyłem o wschodzie kiedy czytałem książkę Anne Appelbaum "Między wschodem a zachodem" która była reportersko - historyczną  relacją z podróży, dedykowaną Radkowi Sikorskiemu, podróży podobnej do drogi L.A.Boyd, tylko obejmującej znacznie większy obszar i w czasy nam współczesne. Appelbaum zaczynając od Kaliningradu spotykała ludzi, rozmawiała i mieszkała u nich. Oni pokazywali jej miejsca historyczne, niekiedy zapomniane czy przemilczane i dzięki temu zapis reporterski jest żywy i esencjonalny emocjami nie tylko autorki ale przede wszystkim ciekawych postaci przewijających się przez karty, mapy i historyczne fakty.
  Zasięg jej podróży był znacznie większy od Boyd, bo obejmował tereny zachodnie naszych sąsiadów ze wschodu. Kaliningrad, od Wilna po Nowogródek, Białoruś, Ukraina przez Brześć, Kobryń, Lwów, Drohobycz po Karpaty, Czerniowice, Mołdawię aż po Odesse.
  Album Kresy jest czysto fotograficznym zapisem miejsc, ludzi, architektury, strojów i życia codziennego naszych wschodnich, przedwojennych  rubieży, na pięć lat przed wybuchem drugiej wojny światowej. Zdjęcia bardzo dobrej jakości zawierające zapis codzienności, okraszone tylko konkretną treścią etnograficzną. Założenie było czysto dokumentalne i tak też zostało zrealizowane.
  Tak wiele straciliśmy przez  "słowa Stalina", że jego żądania powojenne "...nie są oparte na przemocy, lecz na PRAWIE", w Teheranie położył swoją łapę na naszych kresach.


Kresy. Wczasy...

WCZASY
Mazury, Nowe Guty, 07.1990 pierwsze wakacje.
Świnoujście '91
Z każdej strony docierają do mnie przechwałki bliskich i dalekich znajomych, o wczasach i odpoczynku wszelakim. Olinklusiwy, lastminuty i inne fundusze wczasów pracowniczych. Czterdziestostopniowe upały za 4 tyś od osoby. Jedzenie i moczenie w basenowej zupie. A mi się nie chce telepać w Chorwację, Grecję czy inne Bałtyki. Tzn bałtyckie wczasy lobię bo bywałem i w krew mi weszło, ale jakieś palmy, hotele, żarcie, drinki z parasolką lub nie daj boże, wino musujące z truskawką i baseny z niebieską wodą mnie nie rajcują. Nie żebym nie lubił pasywnego wypoczynku. Dzień mogę pognić Jednak bardziej lubię aktywny wypoczynek (sic!) Z książką w ręce lub aparatem fotograficznym...

KONTYNENTY

"Zjadłem" w pracy Kontynenty.
Mogę tak pisać, bo jak czytam to żrę. Bezwiednie, bez umiaru i wszystko po kolei. Zapominam co zjadłem i już nie mogę więcej i tylko na wdechu, bo mam brzuch jakbym połknął arbuza. Uwielbiam czytać i jeść. Jak pisałem maturę, to miałem pełno jedzenia na stoliku, bo wtedy było wolno. Jakieś bułki, lizaki, paluszki. Jadłem i pisałem i nieżle mi wyszło, tylko moja ulubiona polonistka dziwiła się, że cokolwiek napisałem w przerwach na jedzenie.
W ostatnich Kontynentach fajny reportaż był, Małgorzaty Szejnert poświęcony ciekawej postaci Luise Arner Boyd. Ekscentrycznej podróżniczce i etnografce a może pani etnolog... Po prostu antropolog naszej kultury, wschodniego regionu Polski i nie tylko.
Pisała o niej S. Sempołowska, oddała swój statek dla ratowana Amundsena, swój aparat sprzedała Anselowi Adamsowi wielkiemu pejzażyście ameryki - miałem album - zdjęcia powalające jakością i kadrem! Pierwsza przeleciała nad biegunem za własne pieniądze, wyczarterowanym samolotem.
Kiedy się urodziłem , umarła w biedzie...

KAWALER
Jakby to zrobić?
Chodzimy...  no co? Do sklepu. 1990
Głowaczewo "Blues nad Piławą" 


Podróżnik amator.
Z paczką przyjaciół i namierzoną dziewczyną (bo z kumplem się podzieliliśmy siostrami, a właściwie powiedziałem mu, że mi to obojętne która... i teraz i tak "mam obie") ona o tym jeszcze nie wiedziała kiedy  podróżowaliśmy autostopem po Polsce. Kilka kolejnych lat, kolejnych wakacji, ruszaliśmy ze śląska parami nad morze. Tam byliśmy kilka dni, aż wszyscy dojadą, potem jechaliśmy (tylko autostopem) na mazury gdzie wypożyczaliśmy kajaki na tydzień i pływaliśmy grupą po Śniardwach, spaliśmy w rezerwacie. Potem zjeżdżaliśmy na południe w góry i po miesiącu podróżowania wracaliśmy do domu... spłukani. Ale szczęśliwi.

DZIEWCZYNA
Wiesław i Katarzyna :-)
Jacek i Katarzyna 
Udało się. Plan się powiódł. Skutek odniosły kombinacje alpejskie by spacerować i rozmawiać. Razem stopem jechać, razem fotografować, żarcie robić. Niby przypadkiem namiot rozkładać, a nawet iść do kościoła, ale tylko po to by wyrwać jeszcze godzinę wspólnego czasu. Pływać razem kajakiem i rozmawiać, rozmawiać....
Po powrocie do domu dalej się spotykać i rozmawiać, randkować w bibliotece i książkami się wymieniać, kasetami i listami, niezliczonymi...

POLESIE

Nie wiem skąd i dokładnie kiedy zainteresowaliśmy się Kresami. Kaśka gromadziła jakieś materiały, wycinki prasowe. Może to był jakiś artykuł w Przekroju czy innej gazecie. Na początku naszej znajomości (w 1991) wydawnictwo Znak, wydało piękny album o Kresach. Już wtedy nie do kupienia w antykwariacie bo allegro nie było. Nie zapomnę chwil spędzonych wspólnie, w czytelni, na oglądaniu tego albumu. Byliśmy zachwyceni bo zajmowaliśmy się analogową (wtedy jedyną) fotografią i urzekły nas takie stare piękne zdjęcia.
Polesie stało się wtedy jeszcze jednym miejscem na mapie polski, które chcieliśmy zobaczyć. I na tym koniec.

KOŁO HISTORII...

Historia Luise Arner Boyd opisana w  ostatnich Kontynentach jakoś nie dawała mi spokoju. Ona tak perfekcyjnie dokumentowała Polesie. przypomniałem sobie że kiedyś oglądaliśmy taki album o Polesiu... Tylko kto był autorem nie pamiętałem. Jednak album utkwił w pamięci nie tylko mnie ale i Katarzynie.
Pierwodruk albumu Boyd, jak pisze Szejnert, jest rzadkością antykwaryczną ale może ten, co widzieliśmy ponad 20 lat temu będzie na allegro, bo chyba tamten sprzed lat mógł być własnie Luizy.
No i jest!
Już jest nasz!
Nasze Kresy, "naszej" Luise Arner Boyd.

Może w tym roku pojedziemy.... planu nie ma, ale są chęci. COŚ POLECACIE?


Fotografie: Zenit, Praktica nova B, Smena, Olympus OM10.

Załatwił im lekką śmierć.

Widząc śmierć każdego dnia, szybko orientował się, kto jak długo pożyje. Kiedy niespodziewanie spotkał swoich kolegów, załatwiał im, z ich "oprawcą", kilka gratisowych chwil życia. Mogli dopalić papierosa, zjeść kawałek chleba, a że miał dobrą pozycje z racji wykonywanej pracy, załatwiał im też szybką śmierć bez zbędnego cierpienia.
Czy, w beznadziejnej sytuacji w jakiej wszyscy się wtedy znaleźli, to co robił, nie było ludzkim odruchem. Czy śmierć w spokoju, bez szaleńczego galopu myśli, szarpania i desperacji zaszczutego zwierzęcia, nie jest lepsza. To dobra śmierć.
Tak, oni traktowali ich jak zwierzęta. Nie, oni traktowali ich gorzej, bo zwierzęta są pożyteczne, potrzebne a oni nie. Zwierzęta moją imiona a oni nie...
... oni mają numery.
On też miał numer 3444. Miał niemieckie nazwisko i Austriackie korzenie. Był Polakiem.

Fotograf co robił jelita.

Wyuczony zawodu w Katowicach, w zakładzie fotograficznym który do dziś istnieje. Miał specjalizację portrecisty, był bardzo dobrym rzemieślnikiem, fachowcem. Przed wojną mieszkał w Żywcu i oczekiwał przydziału do lotnictwa mając kategorię A. Był spokojny.
Nie podpisał volkslisty  i przewidując jaki los go spotka, zaplanował z kolegami ucieczkę do Francji przez Węgry. Doszli pod Sanok gdzie Ukraińcy ich złapali, dwunastu rozstrzelali. Jego i drugiego kolegę, uratowało nazwisko. Niemieckie nazwisko.
Znowu mógł zmienić swoje życie, ale odmówił wstąpienia do Wehrmachtu.
Teraz droga był już prosta... do obozu... do Auschwitz.
Wielokrotnie przekraczał bramę z napisem ARBEIT MACHT FREI  którą wcześniej zrobił jego obozowy kolega, kowal Jan Liwacz (1010) żyjący do 1980 roku.

Miał pracę,... różną.
Budował drogę, transportował trupy, obierał kartofle, pracował w jarzyniarni. Jego Pan Kapo wiedział, że jest fotografem. Mógłby się przydać. Niebawem dostał polecenie wstawienia się w bloku przy ścianie śmierci... bał się, ale spotkał tam trzech innych fotografów, i to go uspokoiło.
Dostał tę pracę.
Dostąpił luksusu. Miał umywalnię, kibel ze spłuczka, piętrowe łóżko. Ciepło. Praca w wydziale politycznym nobilitowała go. Nareszcie robił to co umiał najlepiej. Fotografował.
Dostał pełne wyposażenie studia fotograficznego. Pomocników.
Machina obozowa nabierała rozpędu. Jego praca również. W dziale rozpoznania fotografował "policyjnie" osadzonych w obozie.

Czesława Kwoka (1928-43) nr 26947 ozn. jako wieźniarka polityczna wywieziona z Zamojszczyzny.

  Wykonał dziesiątki tysięcy fotografii do obozowych kartotek. Pracował z zespołem całymi dniami. Nie byłby sobą gdyby nie wykorzystał swojej pozycji. Niemieccy oficerowie chcieli mieć ładne zdjęcia. Dla siebie, dla matki, dla dziewczyny... po prostu.
Robił usługi... za chleb, za margarynę, za pracę dla kogoś w innym komandzie. Był bogaczem jak sam mówił. Tym bogactwem była margaryna i chleb, czasem nawet pełne wiadro tego dobrodziejstwa dzielił pomiędzy wszystkich którym mógł pomóc. Papierosów nie palił więc palili wszyscy dookoła. Żywczacy również.

Znalazł bratki, postawił w kieliszku, zrobił zdjęcie i się wydało że robi prywatę. Miał zrobić tysiąc odbitek, potem dwa i jeszcze więcej. Wszyscy chcieli mieć jego kwiatki.

Lekarze obozowi potrzebowali jego pomocy w dokumentacji eksperymentów medycznych. Fotografował tatuaże, które potem widział rozpięte do garbowania dla oprawy książek. Utrwalał operacje ginekologiczne, kaleki, karłów, bliźniaki (to bardzo znane zdjęcie jego autorstwa),przypadki raka wodnego (noma faciei), sekcje zwłok.


Lekarze obozowi szukali ludzi z różną para oczu które fotografował aparatem Leica na kolorowym filmie. Nie wywoływał koloru. Filmy jechały do Gliwic.

Mengele też był zadowolony.
Mówił do niego per Pan, a po południu wysłał tysiąc holenderskich Żydów do gazu. Bardzo uprzejmy morderca. Podsyłał mu kobiety z Birkenau do fotografowania aktów anatomicznych co było dla niego traumatycznym doświadczeniem. Do końca życia.

"Fałszerze"

Zaczynali od rozpracowania jednodolarówki, u niego w Auschwitz. Tak długo pracowali nad powiększeniami przy pomocy epidiaskopu aż doszli do takiej wprawy, że już w innych obozach, produkowali masowe ilości funtów. Po wojnie pozostawały jeszcze w obiegu!
Technologie fałszowania doskonalił LEO HAAS, czeski Żyd, malarz, który po Auschwitz kontynuował na wielką skalę, razem z grupą fałszerzy obozu Sachsenhausen, drukowanie najdoskonalszych w dziejach podróbek funtów.
Ogółem fałszerze operacji Bernhard wyprodukowali ok 135 000 000 funtów.
Wątek tej akcji wpleciony jest również w "Akta Odessy", Forsytha.

Innym jego obozowym znajomym, był artysta  Ksawery Dunikowski, z którym mieszkał w sali. Słuchał opowieści paryskich Dunikowskiego, słuchał też o lepszym świecie socjalistycznym od Stanisława Dubois.
Jednak największe emocje budziło w nim spotkanie rotm. Witolda Pileckiego, którego klasa przedwojennego oficera na każdym robiła wrażenie. Tak jak jego brawurowa ucieczka z obozu.

rotm. Pilecki
W 1943 roku opiekunem jednej grupy fotografowanych więźniów był "pisarz służbowy" Józef Cyrankiewicz. Ten Cyrankiewicz.

Idzie Ivan!

Przełożony więźnia 3444 przestraszony wieściami z frontu wschodniego, rozkazał spalić wszystkie negatywy, a było tego około 80 tyś. W piecu nie chciało się palić. Wtedy produkowano niepalne błony fotograficzne. Jak nałożyli piec do pełna, to ogień zdusiło. Szef, bo nie nazywali go kapo gdyż był"dobry", wystraszony, zostawił ich samych i uciekł. Tym sposobem wiele negatywów ocalało. Ogromną część, wiele dni wcześniej, musiał spakować do wielkiej skrzyni. Były tam m.in: zdjęcia dla Mengele, filmy z mordów podczas pracy, ofiary "drutów", wszystkie zdjęcia z likwidacji rosyjskich jeńców, sekcje zwłok... miała ona zostać wywieziona na dolny Śląsk... podobno, bo nie widział adresu.
Resztę zabrali Rosjanie.

Droga do domu była prosta, blisko przecież.
 Zawód miał doskonały na czasy pokoju. Aparat kupił od ruskich Zabrał się do pracy, ale każde kolejne spojrzenie przez celownik aparatu sprawiało mu ból. Nie widział szczęśliwych ludzi, tylko zamęczone postacie obozowych kartotek. Nawet psychiatra mu nie pomógł, tylko zmiana zawodu.
Razem z żoną produkowali osłonki białkowe do kiełbas aż do 1992 roku.
Jego syn jest wziętym laryngologiem.

A wszystko to prawie za płotem. Saybusch, Auschwitz...
Na historię życia WILHELMA BRASSE trafiłem kilka lat temu w GW, nawet wyciąłem artykuł tylko nie mogę znaleźć. Moje dziewczyny były niedawno  MOCAK'u   a żeby mi nie było smutno podczas pracy w warsztacie, to kupiły mi książkę "o żywieckim fotografie".

... i mógłbym zamienić z nim słowo, i dostać autograf , bo zawsze chętnie opowiadał o życiu i pracy w obozie, przyjmował zaproszenia na prelekcje, mam tak blisko...  na cmentarz, umarł jesienią zeszłego roku.
Znowu się spóźniłem!

Wilhelm Brasse nr3444