Nie wiedziałem czy uda mi się ją namówić. Czy i tym razem zapali się do mojego pomysłu jak w poprzednich latach. Dobrze trafiłem, bo była po lekturze "Janki..." i to był najlepszy moment by podsunąć jej Simonę. Nie żeby chętnie ją przyjęła.
-Może sama sobie znajdę książkę na urlop. Co? - rzuciła z fochem w głosie.
-Na pewno Cię wciągnie! - powiedziałem, i rzuciłem otwartego Kindla na łóżko.
Jak nie, to nie... pomyślałem. Dwa razy nie będę mówił.
Najwyżej pojedziemy prosto na Litwę i nie będziemy się zatrzymywać nigdzie po drodze. Będę się potem smażył w piasku, w pocie czoła, jak różowy prosiak na ruszcie. Trochę mi było żal, że możemy nie dotrzeć tam, gdzie ja już byłem oczami wyobraźni wiele dni wcześniej. W duchu wiedziałem, że mi tego nie zrobi, zabierze mnie tam gdzie chcę. Ona chce żebym był szczęśliwy.
Wczasowe miejsca wyrwane z drogowej chronologii zdarzeń pozostają najciekawsze. Najmocniejsze, najbardziej wartościowe i najdłużej zapadają w pamięć. Tego najbardziej potrzebuję. Wspomnień, które odtwarzane w pamięci sprawiają nam przyjemność, a obecność w miejscach w miejscach o których czytamy, potęguje doznania, przenosi w czasie do którego tęsknimy i do ludzi których moglibyśmy spotkać.
Rzuciłem ziarno na łóżko, gdzie trafiło na podatny grunt i zakiełkowało w Kaśki głowie planem drogowym odwiedzenia miejsc które ku naszej radości, zaowocują mocą wrażeń, wiedzy, inspiracji, notatek i zdjęć.
Droga obfitowała też w inne miejsca ale o nich kiedy indziej. |
Białowieża to taki zaciszny kurort wczasowy. Naukowo - badawcze letnisko.
Mała miejscowość, którą można przejść wzdłuż i wszerz w jedno popołudnie. Na rowerze można wypuścić się wgłąb parku lub dotrzeć do bardziej odległych miejsc jak zagroda Żubrów czy Dziedzinka.
Bardzo łatwo tu o nocleg i posiłek. Wieś sprawia wrażenie nadmorskiej, cichej miejscowości wczasowej.
Kiedy zbliżamy się do celu podróży ogarnia mnie dziwne podniecenie i nieracjonalny pośpiech. Przecież te miejsca stoją tu niezmiennie od lat jakby czekały własnie na mnie a mimo to, myślami jestem o kilka kroków przed nami jakby podświadomie obawiając się rozczarowania, niespełnienia oczekiwań jakie potrafiły wybujać po lekturze.
W wypożyczalni rowerów na pytanie o Dziedzinkę dostaliśmy odpowiedź że przed chwilą był tu Lech Wilczek po śrubkę i pojechał maluchem do domu. Pokazali nam kierunek i umówiliśmy się na następny dzień by pojechać rowerami do ich wspólnego (Simony i Lecha) domu zwanego Dziedzinką.
Droga jest prosta wśród charakterystycznych domków, a potem pośród drzew, prowadzi wprost pod leśniczówkę. Szczegółowo opisaną w biografii Simony Kossak, tej Simony która nie miała ręki do pędzla ku rozpaczy ojca, tylko do zwierząt.
Pani kierowniczka internatu Barbara Szymanowska |
Po drodze zatrzymaliśmy się w internacie Szkoły Leśników gdzie pani kierowniczka Barbara Szymanowska z przejęciem opowiadała o spotkaniach z Simoną i Lechem jakie odbywały się w szkole. Podziwialiśmy ogromne podświetlane gabloty wykonane przez Lecha Wilczka w tradycyjnej technologi bez użycia komputerów. Znaleźliśmy ślady jego ręcznego retuszu tych wielkich diapozytywów.
Nie można zobaczyć ich wspólnego domu z bliska. Podobno dyrekcja parku planuje tam otworzyć tzw. izbę pamięci poświęconą Simonie, (mam nadzieję że i Lechowi), a na razie potrzebna jest przepustka od dyrekcji BPN by przekroczyć monitorowane ogrodzenie.
Dziedzinka |
Mechanik malucha Simony pan Mariusz |
Pod bramą Dziedzinki zagadnąłem mężczyznę który wozi turystów Melexem. Już po kilku zdaniach okazało się, że był mechanikiem nadwornym Simony... jej malucha. To on wycinał w nim szyberdach, żeby się jej lepiej paliło papierosy, on robił jego konserwację i przemalował go pod kolor jej swetra. Lech Wilczek jeździ nim do dzisiaj. Samochód został zapisany jako pamiątka po Simonie i zabytek motoryzacji, dla szkoły w Łomży.
Dom Lecha Wilczka |
Osoby z którymi rozmawialiśmy podkreślały w opowieściach wyjątkowość ich burzliwego związku. Niezależność Lecha i trudny charakter Simony. Wspominali, że kiedy we wspomnieniach pojawiał się temat ich wspólnego życia pod jednym dachem, Lech mówił zawsze z czułością, tęsknotą i rozrzewnieniem w głosie... wszyscy rozmówcy podkreślali że to był wyjątkowy związek.
Kaśka dopisała sobie tej miłości jeszcze jeden akapit. Zauważyła że Dziedzinka oznaczona jest numerem pięć, tak samo jak dom Lecha Wilczka...
Ruszyliśmy w dalszą drogę lecz to nie był koniec ich historii...
Po kilku dniach, wracając z Litwy zboczyliśmy trochę z prostej drogi do domu i przez rodzinną miejscowość babki Simony, Stawiska, dojechaliśmy do wsi Poryte w poszukiwaniu grobu Simony. Znaleźliśmy go z łatwością ponieważ jest bardzo nietypowy.
Nagrobkiem jest wielki granitowy głaz o jednej, gładkiej płaszczyźnie, ułożony w cieniu młodej brzozy wyrastającej spod grobu. Na nim, chyba Lech Wilczek, umieścił ceramiczną fotografię Simony odpoczywającej w cieniu drzewa i tulącej Rysia. Tego Rysia który grał w filmie państwa Walencików (26:35).
Dnia 25.08.2015, na grobie było kilka wypalonych zniczy, trzy bukiety sztucznych, jeszcze kolorowych nie wypalonych słońcem kwiatów. Grób był czysty i uporządkowany.
prof. dr. hab. Simona Gabriela Kossak |
Nie słyszałam wcześniej o Simonie Kossak. Dzięki za poszerzenie horyzontów :-)
OdpowiedzUsuńBardzo fajnie napisane. Jestem pod wrażeniem i pozdrawiam.
OdpowiedzUsuń