Etykiety

3FALA (4) AKTORZY (13) analog (8) ARCHITEKTURA (16) AUTA (1) AUTO (2) cieszyn (6) CZECHY (27) dagerotyp (2) ELA (2) FILMOWO (34) FOTOGRAFIE (66) GRAFFITI (5) hacele (2) HISTORIA (18) KINO NA GRANICY (11) kolodion (1) KONKURS (3) KORA (2) KSIĄŻKI (81) LISTY (2) lomo (31) lomografia (10) ŁODYGOWICE (7) magdalenki (2) MOTOR (2) MUZYKA (9) MUZYKA pewel mała (1) nurkowanie (2) OSOBISTE (31) paryż (2) pióra (2) PKP (2) POCZATEK (1) POCZTÓWKI (9) PODRÓŻE (22) Polska podróże pewel mała (1) PRAHA (29) PRASA (1) prl (13) STAWKOLOGIA (9) sverak (2) TEATR (3) winyle (4) ZNALEZISKA TARGOWE (30) żywiec (8)
Instagram

Kino na Granicy

JADĘ.
Ucieszyłem się, kiedy pojawiły się informacje, że jednak odbędzie się piętnasta edycja festiwalu,  wobec wielu  głosów wątpliwości jakie dało się słyszeć jeszcze podczas ubiegłorocznej majówki filmowej. Brodaty dyrektor festiwalu zaczepiony podczas targów książki w Krakowie, jesienią ubiegłego.roku, dał nadzieję wymarzonej majówki 2013.
Załatwiłem sobie urlop, już dawno, na początku roku, dzięki dobrej woli Irka.
Zaopatrzyłem się w porcję filmów fotograficznych rożnej maści i daty, a ponadto trafiły mi się okazje kupna ślicznych i przede wszystkim sprawnych, aparatów analogowych.
 
olympus trip35, olympus xa2, w tle, ulubione lomo

Jest jeszcze taki jeden, którego nie mogę znaleźć, a bardzo mi na nim zależy, to: OLYMPUS XA ( bez numeru, dalmierzowy, wygląda jak ten). Może ktoś ma niepotrzebny?
W zeszłym roku, musiałem, po projekcjach jeżdzić do pracy i tak przez cały festiwal. Tym razem nigdzie nie będę się spieszył, a co najważniejsze, mam wsparcie i zrozumienie rodziny która toleruje moje egoistyczne majowanie filmowe. Nie mam wyrzutów sumienia, bo wiem że oni potrafią doskonale zorganizować sobie wolny czas beze mnie. Wcale nie jestem im do tego potrzebny.
Naliczyłem 116 filmów z czego znam może z 20. I wcale mi nie wstyd. I tak się zastanawiam czy mi się w głowie nie popierdoli od nadmiaru wrażeń. Czy fabuły i treści mi się nie pomieszają. Nieważne. Taki weekend to lepsze niż wczasy pod palmami. 
Może do tego wszystkiego w wolnej chwili zrobię sobie torbę w spółdzielni PAROSTATEK tylko nie wiem czy 1 czy 3 maja. Może w końcu będzie taka, jaką chcę,  a nie taka jaką oferują sklepy. Choć te, ho-lo.pl  bardzo mi się podobaja jednak są za wąskie. Do mojej musi się dużo zmieścić. Bo i książkowe dylematy, i fotograficzne aparaty i żarcie i picie i takie tam...
A teraz do pracy... ostatni raz... i CIESZYN - cieszy...

Łakomy kąsek.



Tym razem Maciek.
Znamy się już od wielu lat. Od czasów zamierzchłej fotografii analogowej, kiedy o cyfrówce nikt nawet nie śnił. Wręcz wyśmiewał ją, jako gorsze dziecko sztuki wizualnej. Od czasów targowego handlu ruskim sprzętem fotograficznym w Bielsku-Białej przy ul. Lompy. To był początek lat 90'tych. Chodziłem wtedy do średniej szkoły. Od niego kupiłem swoją pierwszą dobrą lustrzankę Kiev 19. Nie licząc dziadkowej praktici z zewnętrznym światłomierzem, niepraktycznym.
Pocztówka wkomponowana w masę perłową.
Maciek otworzył potem mały sklepik fotograficzny w suterenie wielkiej kamienicy w centrum miasta przy placu Żwirki i Wigóry. Zaopatrywaliśmy się u niego w materiały fotograficzne, głównie chemię i papiery dla siebie, (bo razem z Kaśką robiliśmy odbitki  w ciemni) jak również na potrzeby warsztatów fotograficznych które prowadziliśmy przy tzw. klubie robotniczym Śrubka ("Amator" też tak zaczynał). Kariera w prasie lokalnej nas trochę rozpieszczała ale szybko się skończyła bo na pstrym koniu jeździ.
Po latach, zostawiłem u Maćka w komisie swojego Olympusa OM-PC z trzema obiektywami i silnikiem.
I na tym koniec. To był rok 2004, maj. Do dzisiaj leży tam nie sprzedany. Używaliśmy wtedy Canona EOS50.
Bywałem u niego sporadycznie. Raz w roku może dwa. Po nic. Bo analogi się nie sprzedawały. On cyfrówkami nie handlował, więc pozostał tam jak pustelnik w swojej norze.
Ale chodzili do niego artyści, zbieracze, handlarze starzyzną, kolekcjonerzy. Do dziś ta piwnica zdążyła się już tak zapchać że dwie osoby wewnątrz powodują tłok. Poruszają się jak słonie w składzie porcelany. Wymieniają uprzejmości, ustępują sobie.

***
Do piwnicy wchodzi się krętymi schodami, zawadzając o stos starych skrzyń i tekturowych walizek, ułożonych pod, zszarzały dymem papierosowym, sufit. (skrzynia Martyny jest właśnie od niego). Ostatnie kroki po schodach sygnalizuje specjalny elektroniczny gong, który nijak tam nie pasuje i wrednie bimba jak w zegarku z melodyjkami. Musi tam być, bo nie widać kto wchodzi więc słychać.
Wnęka przy schodach zawiera girlandy kurtek skórzanych, ramonesek, płaszczy wojskowych i koszul, koszulek....
Są tam chlebaki, ładownice amunicyjne  i plecaki. Styl militarny i oldschool'owy.
Pod schodami stary rower spleciony z lampą stomatologiczną. Mała witrynka z pełną popielniczką na wierzchu.

Drzwi.
Zawsze otwarte. Kościotrup pilnuje, ubrany w moro i pilotkę. Potykam się o buty wojskowe,  glany i jakieś narciarskie, skórzane, sznurowane buciory. Po prawej stronie powiększalniki, kuwety, flaszki z chemia, koreksy i to wszystko na wielkim stosie kartonowym. Pudła z winylami i kastami video oddzielone witryną pełną bibelotów, dupereli, zabawek blaszanych, figurek szklanych i porcelanowych. Gdzieś obok zastawy stołowe i narzędzia do jedzenia ze srebra czy innego plateru (?).
Na podłodze drewniany anioł jakby spadł z ołtarza, głowę ukrył pod sprzączkami pasków ćwiekowanych, cywilnych i wojskowych.

Gra muzyka, choć Maciek jest trochę starszy, nie słyszę tam radia tylko zawsze mocny rock... hard rock...
Trzeba chodzić na palcach i na pewno nie mieć ze sobą torby na ramieniu bo, albo się zaklinujemy między regałami albo pozrzucamy rzeczy. Nawet podnosić coś gdy upadnie, trzeba z uwagą żeby dupą nie przewrócić lasu statywów które tylko czekają na domino. Półka ze starymi książkami jest tak blisko regału z odznakami guzikami zapalniczkami że nie sposób czytać grzbietów bo odchylając głowę można zrzucić czaszki ubrane w czapki i hełmy.
Trochę tam śmierdzi, ale jak na tłok i ilość nagromadzonych staroci, nie jest tak źle  Nawet nie kicham, nadmiarem roztoczy i kurzu. To Martyna ma odruch wąchania przedmiotów. Stare jej pachną. Zaraz poznaje że byłem u Maćka.
Aparaty fotograficzne też ma zakurzone. Nie chodliwy to dzisiaj towar. Kurz zostaje na palcach kiedy je oglądam odkrywając chrom korpusów i czerń obiektywów. W zasadzie to był sklep fotograficzny a po latach zapełnił się pięknymi starociami jak  DESA. Tylko ceny Maciek ma dla ludzi, nie dla snobów. Nie trzeba się targować, wystarczy szczere spojrzenie i uprzejmość.
Blaszane tablice. pistolety, bagnety. Zegarki, zamki, klamki, zawiasy. Naszywki, medale , patki. Filmy, błony, klisze, papiery. Obrazy, obrazki, pocztówki. Żołnierzyki, samochodziki, skarbonki. Duperelki.

...Ery, bery, pompki, rowery, książki, pilniczki, halabardy, świczki. Samoloty osobowe, samochody odrzutowe, bomby kobaltowe no i masć na szczury... Rosiewicz

-O! Mam dla ciebie kubki jakie zbierasz, prosto z angli(?). Te z brązowym obrzeżem  -mówi nienachalnym tonem.
-Znalazłem tez coś o Pradze. Może cię zainteresuje. Taki album z 1937 roku. Niedrogo. - Niedrogo pomyślałem. Dwie dychy bez targowania. Chyba byłoby mi wstyd się targować, zwłaszcza że ruch tam u niego niewielki więc i zarobek skromny.
-I jeszcze inny album, i pocztówka w ramce , i przewodnik. -Cena 75 zł, ale pewnie za 50 by poszła, a na przewodniku było 40 zł więc nic nie mówiłem, a Maciek sam zaproponował 20, więc jak się tu targować. No nie wypada.


Pooglądałem aparaty. Spodobał mi sie olympus XA. Takie mądre lomo. Dla jednych ładne, dla innych obrzydliwe.Czytałem o nim wiele ostatnio. Mógłby być niezłym narzędziem w moich rękach. Jeszcze mniejszy, jeszcze lepszy. Podobno nie gniecie, w kieszeni ciasnych dżinsów i jest kultowy, a na jebayu strasznie drogi.

PRAGA PRZEWODNIK 1937
 A może album...
Całą zawartość, wszystkie zdjęcia, (bo tekst jest tylko w j. niemieckim) można zobaczyć na moim profilu ImageShack bo skany zdjęć są dużego rozmiaru i post blogowy byłby niekończący się, przez co mógłby Cię zanudzić rolowaniem myszy.
Poniżej kilka zdjęć na zachętę.




Klikając na zdjęcie, po otwarciu linka, ono powiększy się dla czytania podpisów i oglądania szczegółów.
Praha 1937 
Komplet na chomiku
P.S.Oczywiście, jak zwykle, komentarz AM mile widziany :-)

Jaka Praga, takie zdjęcia!

Jest pewien Ryszard mój wymiennik pocztówkowy. On pamięta o mnie i dzięki mu za to.  Linki znajduje ciekawe i dzieli się ze mną. Ostatnia jego informacja okazała się bardzo wartościowa. Niech sobie zatem nie myśli że jego linki puszczam w niepamięć. Może czasem zapomnę odpisać, za to odwdzięczam się listonoszem. Czasem. Ciekawe czy dotarł ostatnio?

Tablica.pl
Cena nieduża. Taniej niż słowo, "trzy złote za słowo" a za zdjęcie jedynie 95 groszy. Stare zdjęcia Pragi ktoś sprzedawał. Jak stare? Czy to w ogóle zdjęcia czy druki? (7x9cm) Z tyłu opisane niebieskim tekstem po czesku i niemiecku a właściwie najpierw po niemiecku. Znowu zagadka dla naszych bliskich w Pradze (AM i MS) z jakiego one mogą być okresu? Czy jest wśród nich jakieś unikalne, dzięki któremu widać zmiany jakie zaszły w mieście od wojennych lat?
Powoli mój stary album ze starymi zdjęciami się zapełnia. Nie spodziewałem się że kiedyś będę miał kolekcję starych zdjęć Pragi.
Jakże wielu rzeczy się nie spodziewałem... Jak wiele mnie jeszcze zaskoczy...
Hrad

Narodni Museum

Narodni Divadlo

Malostranske mostecke veze

Barrandov
Hradcany


Hradcany

Vaclavske Namesti

Kostel sv. Mikulase

Kostel sv. Mikulase

Starometske namesti

Chram sv.Vita

Chram sv.Vita

Starometske mlyny
Zlata ulicka
Cerninsky palac
Prażske Jezulatko
Loreta
Manes
Husuv pomnik
Letohradek kral. Anny
Starometska mostecka vez
Hradcany a Karluv most
Hradcany
Spanelsky sal
Starometsky orloj
Hradcany
Starometska mostecka vez
Hradcany
Vysehrad
Tynsky chram
Tynsky chram
Prikopy
Vaclavske namesti
Chram sv. Vita
Chram sv. Vita

Nemecke divadlo

Barbarzyńca, co był małą dziewczynką.

Na parkingu kontakt wzrokowy nawiązany. Profil taki, że z kilometra można go poznać. Jednak, wtrącać się w  rozmowę prof. Jerzego Marka z Aleksandrem Kaczorowskim z głupim "dzień dobry", to chyba wiocha no nie? Skinienie głowy wystarczy i małe uśmiechnięte ślepka spod okularów obojga, wystarczą na uszanowanie.
 

Pełna aula barbarzyńców, jak zwykle.
Skromność obojga i wymieniane uprzejmości rozluźniły trochę poważną, uczelnianą atmosferę. Dobrze, bo nikt chyba nie chciał wykładu. Bo czy w Kolegium, o Czechach, trzeba poważnie? Nie, bo my tam jesteśmy bo tego chcemy. To nie zajęcia obowiązkowe lecz przyjemność słuchania przyciąga do kogoś, kto z pasją opowiada o miłości do literatury, historii czy filmu.
Prof. Jerzy Marek jak zawsze doskonale przygotowany merytorycznie. Jednak obawiam się że nie zadał  wszystkich ważnych pytań które miał w rękawie bo Aleksander Kaczorowski odpowiadał długo i rzeczowo.

Sympatyczny erudyta.
Mógłbym go słuchać jeszcze długo, z prawdziwą przyjemnością.. Jak otwarta książka...
W zalewie skandowanych wypowiedzi w moim otoczeniu. Sloganowych wyrażeń, myślowych nagłówków nie rozwiniętych nawet do pełnego zdania. Skrótów myślowych i słów używanych nieadekwatnie do ich znaczenia czy wartości, opowiadanie... odpowiadanie Aleksandra było szemrzącą rzeką zdań - obrazów, która tylko niekiedy wyciszała się wypływając szeroko w milczeniu, w poszukiwaniu znaczeń, myśli i faktów...
Żadnych dźwiękonaśladowczych zapychaczy, żadnego yyyy..., buczenia czy tubalnego zamyślenia.
Na złożone pytania, odpowiadał po kilku sekundach milczącego skupienia. Tylko rozbiegane oczy zdradzały  układanie myśli w wyobraźni.

Usprawiedliwiony "dygresant".
Tego dnia słowo dygresja było pełne wartości. Bo mówić o Hrabalu bez wspomnień Kerska, gospody , czy literackiego kaca porannego, to jakby opowiadać o książce która jest tylko produktem a nie pięknym owocem ciężkiej pracy.
Przywoływać Kunderę który "...jest gdzie indziej", bo wielkim pisarzem był, a nie wspominać o historii Czech, jego wyobcowaniu na emigracji i fascynacjach socjalizmem, nie dało by nam pełnego obrazu tamtych czasów.
Każda opowieść, każda odpowiedź Kaczorowskiego pączkowała historiami, które nawet jeśli były błahe dodawały człowieczeństwa każdej postaci, bo rys historyczny to my sobie możemy znaleźć w internecie ale tam nie ma kontaktu wzrokowego i emocjonującego przekazu jak, z czasami zakłopotanym, Aleksandrem.
Nie oszczędził też współczesnej literatury czeskiej.
A mi się podoba, i nie ważne że się nie znam. Nie muszę, wystarcza mi przyjemność czytania i odnajdywanie odniesień czy to do historii, czy literatury czeskiej. Tej uznanej za tzw. dobrą, która była pierwsza, odkrywcza i znacząca. I może sobie Kaczorowski (szacun!) mówić że współczesna literatura czeska jest wtórna, epigońska, że to wszystko już było. Nie szkodzi, dla mnie jest pierwsza i najfajniejsza... no!
 Czy Balaban, czy Topol, a nawet Soukupova...



"Każdy był kiedyś małą dziewczynką..." Prozaicy stali się mężczyznami, a poeci noszą ducha kobiecej wrażliwości w sobie... tak mniej więcej odpowiedział Aleksander Kaczorowski na pytanie jak poradził sobie z tłumaczeniem pamiętnika Helgi Weiss. Pamiętnika pisanego prze dziewięcioletnią dziewczynkę. Niedawno miała premierę ta książka i mam ją z autografem tłumacza... ha! 
Skubnąłem trochę w ciszy niedzielnego poranka czytelniczo - małżeńskiego...  teraz czeka w kolejce po Małgorzacie Szejnert, a Jagielska rozerwana przez Kaśkę i Karolinę... 
Ahoj Barbarzyńcy!!!

Małpa taka, niby LOMO.

o lomografii

Posiadałem już kilka aparatów, dumnie zwanych LOMO. Teraz sześc. No siedem, bo u Anki supersampler pracuje w Pradze ( narazie zbędny). Wypróbowałem wszystkie, i jak dotąd LOMO LC-A najbardziej mnie satysfakcjonuje.
Ostatnim aparatem jaki testowałem była małpa, no name, no power, no fun, no cash. Dostałem go gratis na targu. Aparat z funkcją prymitywnej panoramy zasłonkowej, jednym czasie migawki, jednej jasności plastikowego obiektywu, przewijaniu w lewo, lewą ręką do lewej dłoni. Kasetka z filmem po prawej. Taki dziwoląg co nic nie waży.
Założyłem mocno przeterminowany film Agfa 200, chyba z przed pięciu lat i oto co z niego wyszło.

 








Oczywiście wszystkie prymitywne lomoaparaty dają zadowalające zdjęcia tylko w typowych warunkach. Reszta pozostaje bezwartościowo niedoświetlona. Nawet do lomo bym tego nie zaliczył,  bo musi być cokolwiek widać...
LOMO niezastąpione!
I jeszcze niespodzianka. Kupiłem na targu za 3zł,  aparat klasy lomo-prymityw. Jedna migawka, dwie przysłony "czasem słońce, czasem deszcz", na film "pocket 126", taki w kasetce jak lornetka. Nie wypstrykany do ręcznego wywoływania, tam, bo nikt inny tego mi nie zrobi. Dałem go Karolinie do "wykończenia"... zobaczymy...