Etykiety

3FALA (4) AKTORZY (13) analog (8) ARCHITEKTURA (16) AUTA (1) AUTO (2) cieszyn (6) CZECHY (27) dagerotyp (2) ELA (2) FILMOWO (34) FOTOGRAFIE (66) GRAFFITI (5) hacele (2) HISTORIA (18) KINO NA GRANICY (11) kolodion (1) KONKURS (3) KORA (2) KSIĄŻKI (81) LISTY (2) lomo (31) lomografia (10) ŁODYGOWICE (7) magdalenki (2) MOTOR (2) MUZYKA (9) MUZYKA pewel mała (1) nurkowanie (2) OSOBISTE (31) paryż (2) pióra (2) PKP (2) POCZATEK (1) POCZTÓWKI (9) PODRÓŻE (22) Polska podróże pewel mała (1) PRAHA (29) PRASA (1) prl (13) STAWKOLOGIA (9) sverak (2) TEATR (3) winyle (4) ZNALEZISKA TARGOWE (30) żywiec (8)
Instagram

Urlopowa alternatywa? Nie!

 Dla mnie nie ma alternatywy. Bałtyki, Chorwacje, inklusiwy... żadne takie, plażowe gnicie odpustowe w pocie czoła przy korycie. Jasne że dziewczyny by chciały leżeć pod palmami, w palącym słońcu, ale trzeba liczyć siły na zamiary... one przeglądały oferty biur podróży, a ja czytałem z rozpalonym sercem Wędrowny Zakład Fotograficzny Agnieszki Pajączkowskiej:


 Potem dyskretnie w rozmowach okołostołowych opowiadałem historię jej podróży, ciekawej pracy i przedstawiałem moje marzenia wakacyjne inspirowane niezapomnianymi zdjęciami Luise Arner Boyd zebranymi w albumie "Kresy", czy historię podróży Anne Appelbaum "Między wschodem a zachodem"... nawet o Supraślu wspominałem byle nie jechać "...utartym szlakiem".
 Do ostatniej chwili dziewczyny miały nadzieję, że uda się wyjechać na południe, do ciepłej wody niczym zupa, ale ja już czułem że nic z tego nie będzie i w duchu się cieszyłem robiąc dobrą minę do złej gry. Kaśka dobrze wiedziała czego pragnąłem i kiedy stanęło w końcu na moim, (bez przemocy, bo w zasadzie "...dlaczego miałybyśmy się nie zgodzić na wymarzone wczasy taty "), Kaśka zapaliła się do nowego planu który popchnął ją do działania, planowania jak przy każdym wyjeździe. Bo ona doskonałym organizatorem jest, i każdy wyjazd krajoznawczy wykorzystuje ile się tylko da!

                                                     WIĘC  ROZTOCZE!

Roztoczański Park Narodowy i w jego sercu Kaśka znalazła doskonałe miejsce noclegowe i wypadowe dla poznawania całej rozległej okolicy. OBROCZ, taka wieś, gdzie gospodarstwa trzymają się głównej drogi by dotykać przejeżdżającej cywilizacji, bo turystom nie chce się zjeżdżać w pola a zimą zostać odciętym od świata, bo nikt tam nie odśnieża i nie soli.
Spanie "Na górze" załatwiliśmy jednym telefonem. Pozostała tylko niespieszna droga samym południem polski do celu z noclegiem po drodze w Łańcucie.
Naprawdę niespiesznie, wręcz ekonomicznie jechaliśmy na wschód bo nigdzie się nam nie spieszyło. Pogoda była piękna, słoneczna. Zieleń jeszcze soczysta a pola już złote. Jedne łany czekające na kosiarzy, inne czekające na zbiory, dywany zawinięte w walce, porzucone na polach jak zabawki wielkoludów. Drogowe aleje prowadziły nas do celów wyznaczonych na trasie. Drogi pośród pagórków łagodniejszych od naszych Beskidów wiły się polonezem uniesionych konarów. Zalesionych jednolicie wzgórków, bez plam łysienia plackowatego jak w naszej okolicy, ogołoconej przez choroby drzew i złodziei drewna. Droga przyjazna podróżnikowi, pieszcząca jego oczy łagodnym krajobrazem pozbawionym natrętnych reklam rozpraszających uwagę, ściągających wyobraźnię na ziemski padół. Jakiś długi weekend wtedy był, więc droga była pusta bo wszyscy smażyli się już gdziekolwiek
 Droga wieloma miejscami ciągnęła się aleją, z drzewami głaszczącymi tiry i autobusy po glacy dachu. Niezapomniana, jak droga małżeńskiej podróży w pierwszych minutach filmu "Nuż w wodzie". W realu  kolorowa i słoneczna, a w moim wspomnieniu już czarno-biała. Bez zbędnej muzyki i głupiego radia. Kilometry odmierzane rozmową i milczeniem, złotymi refleksami oślepiającego słońca... uwielbiam to złoto milczenia...Tylko bliscy znajomi rozumieją że ze mną można milczeć. Kto widział czeską "Jazdę" ten rozumie, że z samej jazdy można czerpać przyjemność. Rodzina to też taka podróżnicza paczka :-)
 ... i tak  zjechaliśmy z drogi, do Biecza, ze ślicznym rynkiem i starym kościołem.. Ciekawe jest to że wiele małych miejscowości, dzięki dotacjom unijnym, remontuje chodniki, drogi, a przede wszystkim i od tego pewnie większość zaczyna, rynki miejskie i wiejskie. Wszystko jest na bogato, chrom i granit. Unia daje, to się robi ale jakoś to nie przystoi do zabudowań i uliczek oddalonych o kilka kroków od rynku.



  To, między innymi mnie rozczarowało. Wypieranie starej architektury drewnianej, przez murowane domki w pastelowych kolorach nowobogackiej drobnej szlachty, emigrującej z czworaków na przedmieścia ładnych widoków. Nieliczne drewniane domy o równych ścianach i zachowanych prostych kątach, cieszyły moje oczy, łechcąc duszę tęskniącą za ciszą i samotnością bibliofila. Liczyłem na więcej, ale nieliczne ładne drewniane domki pojawiały już sporadycznie, pomiędzy zamaskowanymi styropianem domami wygodnickich. Plastikowe okna, blacha na dachu, i styropian, styropian... styropian!

Dojechaliśmy najpierw do Łańcuta bo tam mieliśmy spędzić dwa dni czekając na wolny pokój w Obroczy.
Zupełnie przypadkiem, nawet nie szukając noclegu, dom PTTK'u wyrósł  przed nami. Pozakonny, osiemnastowieczny z grubymi murami i peerelowskim wykończeniem boazeryjnym i od dekad niezmienionym. Jednak czysto i tanio jak w internacie.
Poranna ucieczka w miasto z Martyną i nadzieją odnalezienia targowiska okazała się połowicznym sukcesem bo targ był rolniczo-towarowo-szmaciano-chiński. Poza kilkoma zdjęciami niczego ciekawego z Martyną nie znaleźliśmy. Za to ten supersam okazał się ciekawszy, ale już dotknięty rekami remontowców.


Jak się później okazało wszystkie targowiska na jakie trafiliśmy podczas wakacji wyglądały podobnie. Produkty rolne, własna wytwórczość, chińskie rzeczy, stare ciuchy... Nasz bielski czy żywiecki targ staroci czy też cieszyński, są o wiele bogatsze i ciekawsze o czym nieraz się przekonaliście.

W Łańcucie jest ładny zamek ale nie on był naszym celem lecz storczykarnia. Kwiatki jak kwiatki, takie współczesne goździki. Bo z nazwy, to brzmi ekskluzywnie i bogato... dać komuś storczyka, a przecież kupić można go w każdej nawet najpodlejszej kwiaciarni. Właściwie to nic nie trzeba z nimi robić a i tak zakwitną po roku. Wiem, bo na parapecie stoi taki zestaw siedmiu sztuk i wszystkie zakwitły tego roku znowu. Trzeba przyznać że długo i konsekwentnie kwitną. Wiedziałem że jest wiele gatunków storczyków, że Meryl Streep zwariowała na ich punkcie w jednym filmie, ale te które zobaczyliśmy tam zrobiły na nas duże wrażenie. Wielkością, kolorem, kształtem i przede wszystkim zapachem od pysznej słodyczy do smrodu.

... to wszystko jednak  to nie to czego oczekiwałem. Perspektywa że wszystko jeszcze przede mną cieszyła mnie najbardziej. Zatrzymaliśmy się w Przeworsku w skansenie gdzie w dowolnie wybranej starej chałupie można mieszkać jak w hotelu. Architektura drewniana świetnie zachowana. Pokoje z klimatem niedoświetlonych izb z małymi oknami, zazdroskami  i niskim stropem. Tylko ta ruchliwa droga za płotem psuła cały klimat...




Po co ja się rozpisuję tak szczegółowo. Nikomu nie będzie się chciało tego czytać, a jeśli zacznie to na pewno nie dobrnie do końca....

... wioski w parku narodowym, żyją swoim życiem. Z dala od cywilizacji, z dala od polityki. Każdy pilnuje swojego interesu jakikolwiek by był. Sezon turystyczny jest krótki, a rok długi. Każdy chce zarobić by przeżyć do następnego lata. Nie... nie są nachalni, nie narzucają się nadmiernie ale i nie ma dla nich problemu z załatwieniem czegokolwiek. Starają się, tak pracują, bo łaska turysty na pstrym koniu jeździ i nie jest tak że jak nie ten turysta to będzie inny. Będzie albo i nie...
Biznesy rodzinne, pracujące dzieci, pomagające rodzicom. Zatrudnianie sąsiadów czy kolegów nie jest niczym nowym. Nawet konkurencyjność ofert i ich podobieństwo nie jest polem do powstawania konfliktowa. Żyją w symbiozie, czego przykładem było organizowanie spływów kajakowych. Mnogość firm nie konkuruje ze sobą niezdrowo, lecz wspiera się wzajemnie, czego dowiedziałem się od szofera który przewoził nas na spływ Wieprzem i Tanwią.


 Nareszcie mogę wstać o 6 rano, po cichu wygrzebać się z łóżka,  zrobić gęstej kawy z kożuchem  i usiąść w jadalni z widokiem na podwórko właścicieli z książką "Praga magiczna". Ta przyjemność nie przychodzi od razu. Nie da się nagle przestawić. Potrzeba dnia lub dwóch by się wyciszyć, nie spieszyć. Powoli mam tego coraz więcej. Mam wieś, las, jezioro, drewniany dom, ciszę, brak zasięgu i radia, słońce w oknie promieniem wodzącym po stronach książki... mam wszystko. Mam te dwie, trzy godziny by przenieść się do Pragi minionych wieków obrazami jakie maluje w mojej wyobraźni Ripellini. 
Za chwilę wstanie Kaśka, muszę muszę też zaparzyć jej kawy bo "Świat Zofii" bez kawy nie jest łatwy. Tak będziemy siedzieć w milczeniu do 9:00 dopóki nie obudzi się Martyna i Karolina.


Niewyszukane śniadanie i tradycyjnie przy stole, wspólne planowanie dnia. Czy kąpiel w jeziorze, czy wycieczka rowerowa, czy skansen, czy zwiedzanie okolicznych miasteczek? Jest co robić cały tydzień.

Jest taka wiejska zagroda z małym skansenem-muzeum "Zagroda Guciów" się nazywa i rowerami niedaleko. Takie małe muzeum archeologiczne z meteorytami ( jeden żelazny 80kg), licznymi skamielinami, kościami dinozaurów i ich śladami łap odciśniętymi w skale. W stodole zgromadzone eksponaty znalezione w okolicznych chałpach lub wyrzucone i niepotrzebne pamiętające czasy prlu. Stare motory, radia, telewizory, zabawki, rowery, butelki, garnki, skrzynie kufry czyli to co "normalnie" teraz się wyrzuca.
Właściciel tej zagrody znalazł ukryte tam stare, szklane negatywy z początku 20 wieku. Zdjęcia wykonane przez miejscowego fotografa, dokumentujące życie codzienne roztoczańskiej wsi a nade wszystko ludzi tamtego okresu. Było tego około 1000 sztuk 


Dowiedziałem się że w Zamościu jest fotograf, który podjął się wykonania odbitek ze znalezionych negatywów. Pojechaliśmy zwiedzić Zamość i znaleźć fotografa. 
Jego warsztat jest pięknym muzeum fotografii i sprzętu wszelakiego, służącego do robienia zdjęć. Z rozmowy dowiedzieliśmy się że z reprodukcji powstał album i wystawa której część jest eksponowana w Zagrodzie Guciów. 
Fotografie jakby żywcem wyjęte z albumu Luise Arner Boyd. Wizyta fotografa we wsi to było święto. Każdy chciał się pokazać z jak najlepszej strony. Pokazać co ma najcenniejszego. Bogaty strój, buty, rower, ładną chałupę... Te same stroje, podobne zabudowania i przede wszystkim spokój emanujący z twarzy osób uwiecznionych na tych zdjęciach. Uwiecznionych... jakie to dobre słowo... już wiek patrzą niezmiennie. Sto lat żyją w szkle negatywu a teraz patrzą na nich ludzie z czasów, których nawet nie potrafili sobie wyobrazić. 


przewodnik w zagrodzie Guciów


 W Szczebrzeszynie Chrząszcz z brązu i drewna , w Zwierzyńcu kasza gryczana a wszystko dzięki sympatycznym przewodnikom. Dobrze to ktoś wymyślił, że można się umówić w konkretny dzień z przewodnikiem po mieście. Każdego dnia w innym mieście i z innym przewodnikiem.
Szczebrzeszyn poznawaliśmy z Panią Kapecką, którą muszę przedstawić bo opowiadała z przejęciem historię miasta, jego wielokulturowość i tradycję religijną. Z pasją opowiadała i prowadziła nas wąwozami lessowymi których jest tam wiele, jak boli ściernisko, i czy po dzikich śliwkach jest sraczka oraz różnice między bąkiem i trzmielem i wiele innych ciekawych rzeczy.
Następnego dnia umówieni byliśmy z przewodnikiem w Zwierzyńcu Panem Januszem. Padało, ale on był nieugięty. Ciągnął nas po lesie moknąc jak my, opowiadał o magicznej górze bukowej , o Rezerwacie tam utworzonym. Pokazywał jak obliczyć wiek drzewa bez ścinania go, pokazywał co jeść w lesie by przeżyć i jakie można w lesie znaleźć przyprawy. Pokazał nam kaszę gryczaną o której nie mieliśmy pojęcia jak rośnie. Nie chodzi nawet o tę wiedzę przez nich przekazywaną ale sympatyczne towarzystwo na ciekawy spacer wakacyjnym popołudniem.
Jak się okazało pod koniec wędrówki , nasza przewodniczka dnia wczorajszego, okazała się jego żoną, co się wydało kiedy ją chwaliliśmy.

Krążyliśmy po okolicznych miejscowościach znajdując co raz ciekawsze miejsca.  Trafiliśmy do hodowli Konika Polskiego gdzie odbudowuje się jego populację.


Nie bały się i my też, choć koń wielki jest jak każdy widzi. Trzy kilometry trzeba było iść pieszo w jedną stronę rezerwatu by tam dojść. Z powrotem złapałem stopa bo laski się wlokły i zabrały mnie dwie kobiety z lasu. Na tylnym siedzeniu usadowiłem się z maczetą i siekierami. 

Plan był taki, żeby przez Kielce pojechać do Uszyc na zakończenie wakacji w stawkowym gronie. Zjechaliśmy w boczna drogę za drogowskazem do Ćmielowa. Jedyna okazja zwiedzić fabrykę gdzie robią kotki po stówie za sztukę. Szybka decyzja to dobra decyzja. Nieczęsto można wejść do pieca, rozbić figurkę policzyć cętki na foksterierze czy zobaczyć kolekcję zabytkowej już ćmielowskiej porcelany i to jak zmieniała się na przestrzeni lat i mody. 






Brak komentarzy:

Prześlij komentarz