Etykiety

3FALA (4) AKTORZY (13) analog (8) ARCHITEKTURA (16) AUTA (1) AUTO (2) cieszyn (6) CZECHY (27) dagerotyp (2) ELA (2) FILMOWO (34) FOTOGRAFIE (66) GRAFFITI (5) hacele (2) HISTORIA (18) KINO NA GRANICY (11) kolodion (1) KONKURS (3) KORA (2) KSIĄŻKI (81) LISTY (2) lomo (31) lomografia (10) ŁODYGOWICE (7) magdalenki (2) MOTOR (2) MUZYKA (9) MUZYKA pewel mała (1) nurkowanie (2) OSOBISTE (31) paryż (2) pióra (2) PKP (2) POCZATEK (1) POCZTÓWKI (9) PODRÓŻE (22) Polska podróże pewel mała (1) PRAHA (29) PRASA (1) prl (13) STAWKOLOGIA (9) sverak (2) TEATR (3) winyle (4) ZNALEZISKA TARGOWE (30) żywiec (8)
Instagram

1 maja... 1987.

Bo tak mi się przypomniało i nie chcę żeby umknęło, a historia jest ważna. Przynajmniej dla mnie i dla osoby której ona dotyczy. Jednak niech pozostanie trochę anonimowa. Będzie sobie wisieć w internecie podczas kiedy my już nie będziemy pamiętać.
Ostatni dzień kwietnia 1987 roku. Mam co do tego pewną wątpliwość ale J. chodził wtedy już do szkoły średniej w mieście wojewódzkim czyli ja byłem wtedy w 8 klasie. Tak. W kwietniu, był wtedy w Polsce na występach zespół Modern Talking.,Nasz wspólny kolega Juras był na ich koncercie, bo Cech Rzemiosł Różnych w Żywcu rozprowadzał bilety dla "prywaciarzy".
Jest ostatnia lekcja w szkole podstawowej im. Królowej Jadwigi. Nasza wychowawczyni wydaje polecenie tzw. "dobrowolnego przymusu", czyli obowiązkowego stawienia się w szkole dnia pierwszego maja na  pochodzie pierwszomajowym.
Nikomu wtedy nie chciało się chodzić na pochody. Wielu z nas miało już świadomość przemian ustrojowych jakie działy się nad naszymi głowami. W domu słuchało się Radia Wolna Europa, Głosu Ameryki, właściwie to starsi słuchali a młodzi tylko przysłuchiwali się rozmowom dorosłych jakie toczyły się w wielu domach. To inspirowało do działania. Mała konspiracja rodziców legitymizowała pewne działania młodocianych.
 Przychodzę rano na plac apelowy jakim było asfaltowe boisko do piłki ręcznej przy szkole. Nauczyciele wręczają polskie flagi i szturmówki. Wielu broni się przed niesieniem czerwonej flagi, niektórzy ulegają inni zamieniają się z mniej świadomymi.
Wychodzimy na drogę, przed szkołę, a tam gorączkowa bieganina dorosłych przed frontonem budynku szkoły. Pojedyncze osoby szorują okna na parterze. Tylko z zewnątrz dolne małe kwatery do których był dostęp z ogródka.
Wśród młodzieże poruszenie.  Dają się słyszeć szepty że ktoś w nocy pomalował w tych okienkach znak polski walczącej i literę V. Białą farbą.
Okna są już czyste. Pochód rusza. Jest niezła pogoda, nie pada ale nie ma też słońca.
Idziemy w stronę Placu Zwycięstwa tzn: "pod kościół" gdzie są dwa pomniki. Wtedy jeszcze z imienną tablicą poległych w bratobójczej walce o utrwalanie władzy ludowej. Teraz tablica ma już bardziej anonimową  i uniwersalną treść.
Na placu stoją kombatanci, sekretarze, nauczyciele. Wśród nich znajomy ormowiec,  co lał żonę na balkonie, tak że darła się wniebogłosy. Jeżdził po wsi na rowerze i donosił na kogo się dało.
Stoimy znudzeni bleblaniem decydentów, opowieściami kombatantów....
Nie wiem czy ktoś zauważył, bo przy pomniku stały wtedy cztery maszty. Na dwóch wisiały biało-czerwone flagi a na dwóch zamiast czerwonych, kiwały się tylko patyki na szczycie z kawałkiem osmalonych skrawków szmaty.
Rozeszliśmy się po powrocie z pochodu. Kiedy spotkałem się z J, bo spotykaliśmy się często z racji wspólnych zainteresowań (elektronika, muzyka, modelarstwo...), wspomniałem o pierwszomajowym incydencie. Łączyła nas wtedy młodzieńcza przyjażń więc on bez strachu opowiedział mi pewna historię bez wdawania się w szczegóły ideowe. Ważne było żeby zrobić cokolwiek na złość.

W nocy z 30 kwietnia na 1 maja zabrał słoik z farbą i poszedł do szkoły coś napsocić. Organizatorzy pochodu spodziewali się aktów sabotażu dlatego milicjanci patrolowali główna ulicę Łodygowic z psem i w miarę często. Przed szkołą był wysoki murek a rabatki były trochę niżej. Łatwo było wejść na teren szkoły przez dziurę w płocie którą wszyscy robili sobie skrót w drodze na zajęcia.
J. nie spodziewał się patroli w nocy. Schował się pod krzakiem jakie rosły w przyszkolnym ogródku. Poczekał aż milicjant z psem przejdzie. Namalował znaki oporu na szybach okien parterowych klas. Przeskoczył przez drogę do parku bo nie było wtedy płotu. Parkiem przeszedł bliżej placu kościelnego. Kawałek ulicą, przystanek pod mostem Jadwigi i Jagiełły a stamtąd już tylko 100 metrów pod pomnik komunistów. Jedno chluśnięcie na czerwoną flagę i w ułamku sekundy spłonęła cała aż do samej góry. Jedna i druga. Zostały kikuty.
Droga do domu była już łatwa. wzdłuż rzeki którą znaliśmy jak własną kieszeń, biegł J. by zgubić trop. Stamtąd do domu nie jest daleko, może kilometr. Przez krzaki, przez rzekę po kostki.

Wiem o tej historii tylko ja. Nie wiem czy on sam ją pamięta. Ja wierzę że to zrobił, ale czy zrobił...
Niech tak pozostanie.






Brak komentarzy:

Prześlij komentarz