Nowa droga S69 uratowała zdrowie wielu sfrustrowanych kierowców stojących w kilometrowych korkach. Uwolniła ich od napięcia, narzekania, tego wewnętrznego ciśnienia, które tak łatwo rozładowują w zamkniętych samochodach czekając, aż nadarzy się przysłowiowa "nanosekunada świateł". Dostali głęboki oddech szerokiej drogi nieograniczonych prędkości i oszczędności czasu w dojazdach do pracy.
Dostali łatwość przemieszczania okupioną tylko jednym warunkiem. Nie będą się rozglądać. Pojadą przed siebie z punktu A do punktu B, w tunelu mierzonego czasu, ograniczonym ekranami dźwiękochłonnymi, nie zważając na otoczenie.
Ekrany są przekleństwem nowych dróg. Jazda staje się nudna i monotonna. Jedyne co pozostaje to prędkość byle osiągnąć cel. Są tacy, którzy w drodze słuchają radia, słuchają książek w wydaniu dźwiękowym, czy sprawdzają portale społecznościowe.
Nie zmienia to faktu, że dla wszystkich nadrzędną myślą staje się cel podróży.
Nie jazda, nie droga lecz cel. Takiej drogi się nie pamięta, tak jak nie pamięta się drogi przebytej podczas rozmowy telefonicznej.
Autem pewnie będę jeździł tą nową drogą by wcześniej usiąść przy kawie. Ale motorem pozostanę chyba wierny starej drodze "Żywieckiej", bo autem szybko minie nowa droga, a starym motorem dłuży się i jest monotonna.
Żywiecka - królowa moich dróg. Jak Szczerkowa "Siódemka". Z fotela Syreny 105 poznawałem wielką pustą przestrzeń między Bielskiem i Żywcem u schyłku PRL'u. Przestrzeń, której już prawienie ma bo zarosła zabudowaniami. Domami i budynkami przedsiębiorstw. Od tamtego czasu przejechałem Żywiecką około 9 tyś. razy i teraz jakaś bezduszna droga S69 ma odebrać mi przyjemność jazdy nie oferując mi nic poza zaoszczędzonym czasem?
Dlatego motocyklem jeżdżę starą, prawie opustoszałą drogą 69. Uwolnioną od wielu samochodów i bogatą we wrażenia jakie stają się udziałem bodźców zewnętrznych, wspomnień i wyobraźni.
Uwielbiam jazdę w nocy, lub wcześnie rano, najbardziej w niedzielne poranki, kiedy nikogo nie ma na drodze. Mam wtedy taką namiastkę Route 66. Nie spieszę się, delektuję się jazdą i zbieram zapachy do koszyka wspomnień.
Jest na przykład miejsce gdzie wieczorem pachnie chlebem choć piekarnia jest kilometr w bok drogi, wiele miejsc pachnie sianem i świeżo skoszoną trawą. Bywają zapachy jakich młode pokolenie nie pamięta, na przykład dym palonych badyli ziemniaczanych, który przypomina smak ziemniaków pieczonych w ognisku, ust i paluchów brudnych od zwęglonych skórek kartofli. Młode pokolenie nie pamięta zapachu gnojówki wylewanej na pola. Pięknie i słodko pachnie za to kwitnąca lipa i akacja podobnie jak słodki zapach spalin za samochodem z katalizatorem.
Wieczorem, po upalnym dniu pachnie chłodne i wilgotne powietrze parujące z wierzbowych zagajników przydrożnych, w których ziemia nawet latem nie wysycha. Dym wypalanej trawy jest ostry i szczypie w oczy, natomiast zapach palonych liści i gałęzi długo pozostaje w ubraniu snując się na polach i przez drogę jak mgła. I tylko Bogumił potrafi powiedzieć jak pachnie zaorane pole jesienią.
Jazda rano i wieczorem przez pagórki jest jak zanurzanie się w chłodnej wodzie podczas upalnego dnia. Na wzniesieniach płynie się w ciepłym powietrzu zjeżdżając wprost do zimnego i rześkiego w dolinie.
Nie mijam już zaprzęgów konnych, prawie w ogóle traktorów, częściej maszyny budowlane. Na szczęście mam po drodze targowisko staroci, skup makulatury z książkami, złomowisko rtv...
Niestety, są również reklamowe płachty, które wdzierają się mimo woli głosem wewnętrznym do głowy i brzmią zdaniami bezużytecznej treści.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz