Jak zawsze Leszek, Rafał, Bogdan i inni doskonale przygotowali tegoroczny zlot. Nie zabrakło jedzenia, picia, śpiewania. Spania, zwiedzania, oglądania. Krwi, potu, p... komarów.
Drewniany, stary dom "...na wygonie pod lasem" z werandą porośniętą winobluszczem, która była najlepszym miejscem do porannego czytania o śpiewnym wschodzie słońca. Zapomniałem o telefonie. Nie miałem kontaktu ze światem. Świat się mnie nie czepiał. Nie przypominał mi o tym, że są tacy, dla których ważne jest to, co dla mnie jest ostatnią rzeczą która przychodzi mi do głowy. Motoryzacja nikogo przez ten weekend nie interesowała w stopniu większym, niż czas dotarcia na miejsce operacji, czy czas powrotu do domu. Permanentny brak zasięgu uwolnił mnie o brzemienia obowiązków oczekujących od poniedziałku...
Uciekam od imprezowania do ostatniej kropli. Uciekam wcześniej żeby zasnąć nim wrócą, nim się wygadają, nim zasną, zachrapią...
Potem uciekam z łóżka nim wstaną, i zaraz rozmawiają. Cisza poranna jest moja , tylko dla mnie. Gęsta kawa, tylko dla mnie, i Milena, tylko dla mnie tego weekendu... Dla Kaśki Bieguni z zachwytem wspólnego milczenia przy kawie.
Przy śniadaniu nie rozmawiają. Żonglują słowami, szermierzą zdaniami filmowymi. Słowne potyczki wyżu intelektualnego po dobrej imprezie. Wszyscy to mamy drugiego dnia. Reguła taka naturalna... i śmiech nieskrępowany, tylko obsługa i kelnerzy patrzą z niezrozumieniem, słysząc zdania wyrwane z kontekstu, brzmiące polszczyzną, jakiej nie znają z ekranu codziennego telewizora.
Kraków piękny jest, jednak, byle nie za często, nie za długo i nie w centrum. Nie zabytki, nie pamiątki lecz ulice i przechodnie. I sprzedawcy, naganiacze ulotkowi, banerowi nosiciele i dorożkowi sutenerzy transportowi. Nachalność ich obrzydliwa jest, jednak praca ich nie hańbi. Żadna praca nie hańbi. Uwalniamy ich od ciężaru ulotek, nie odmawiając, lecz przyjmując niepotrzebne. Wyrzucając do kosza wspieramy ich. Kiedy ja wyrzucam, daję mu zarobić. Kiedy on wyrzuca, traci pracę.
Cieszyłem się na ten znany mi Kraków, kiedy zbierałem kiepy na plantach inscenizując Podlasińskiego. Spojrzenia turystów... bezcenne! Tym razem nie było to konieczne. Inne miejsca były ważne dla tych co nie byli pewnego razu . Mogłem skupić się na kadrze, na człowieku w mieście, obserwacji ludzi i chwytaniu ulotnej, decydującej chwili Cartiera. Uwielbiam jego surrealistyczne zdjęcia.
Bo od piątku mam świetny aparat dalmierzowy, o jakim marzyłem już dawno. Świetny do fotografii ulicznej. Malutki (mieści się na dłoni), cichy i niepozorny, ze świetnym szkłem, manualem i automatyką.
Jednak nie on jest ważny.
Ważna jest Joanna Geolog z Warszawy. Przywiozła mi w prezencie, piękne dwa aparaty do kolekcji. Wychodząc z założenia że u mnie będą żyły nadal, służąc choćby od czasu do czasu. Działające, co w przypadku Zorki 4 nie bywa oczywiste, jak przesuw filmu, czy nie trzymanie czasów, zwłaszcza długich, z powodu zasychającego ruskiego smaru. Ta jest idealna.
A Praktica ciekawa bo nie ma pryzmatu tylko patrzy się z góry na matówkę lub przez lupę a obraz ucieka niema go tam, gdzie przewidujemy. Niezła zabawa z kadrowaniem.
Niedzielny wieczór upłynął na krzyżowych opowiadaniach Elki z Ołomuńca, Karoliny ze wspinaczki skałkowej na Wyżynie Krakowsko-Częstochowskiej, no i nasze Stawkowe opowieści spod Ojcowa i Krakowa, śladami odcinka "W imieniu Rezczpospolitej".
Pozostało czekać na zdjęcia...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz