Uwielbiam ujęcia filmowe słonecznych amerykańskich ulic, pełnych przechodniów, dużych samochodów, parterowych domów i sklepów na przedmieściach, jak w "Dymie". Uliczna przeciętność, zwykłość przechodniów intryguje mnie anonimowością ich losów. Zagadką zaciszy domowych, tajemnicą relacji rodzinnych, samotności, szczęścia czy tragedii.
Czekałem na tę książkę od pierwszej zapowiedzi.

Duże nadzieje wiązałem z tą książką. Liczyłem na obszerne relacje, wielostronicowe opisy zmieniającego się miasta i rozpadających się więzi społecznych. To miała być obiecana sekcja zwłok. Analiza społeczna.
Reporter NYT rezygnuje z posady i osiada na prowincji, w mieście w którym jest ukorzeniony. Czuje że ma misję do spełnienia, że musi coś zrobić dla miasta i dla siebie.
Trafia do ludzi, których losy komplikowały się z każdym rokiem pogarszającej się koninktury na rynku samochodowym. Miasto symbol, miasto wzór amerykańskiego sukcesu które w ciągu 30 najlepszych lat wzbogaciło się o milion mieszkańców. Teraz mieszka tam zaledwie 750 tyś.
Dawało każdemu szansę: pracę, dom z ogródkiem na kredyt, auto stojące na podjeździe też na kredyt, telewizję, grilla i piwo...
Teraz też jest pierwsze ale jako bankrut, jako przykład złego zarządzania, wszechogarniającej korupcji i nepotyzmu. Przekierowywania środków finansowych pod stołem do kieszeni polityków i urzędników, kosztem osłabienia takich struktur jak straż pożarna, policja i służby medyczne a nawet edukacja.
Kryzys finansowy popchnął Detroit w przepaść jaką wykopały banki z ryzykownymi kredytami. Przemysł zaczął się wynosić z miasta w inne rejony USA, bezrobocie poszybowało jak w latach dwudziestych...
Le Duff z typowym, amerykańskim, wręcz tabloidowym zacięciem tropi przestępstwa jakich dopuścili się ludzie ze świecznika. Jest zadowolony ze swojej skuteczności. Trochę zarozumiały. Czasem uderza w wysokie tony pełne patosu i kończy książkę happy endem... właściwie nadzieją i przestrogą dla innych miast stojących na krawędzi.
Nie tego oczekiwałem. Liczyłem na kwiecisty styl pełen opisów, emocji , wrażeń, uczuć. Chciałem być oczami autora, potem na jego twarzy i kurzem ulicy w nosie. Jak u Stasiuka. Zostałem natomiast czytelnikiem zbioru opowieści o ludziach i ich problemach, bezsilności, zawiłych losach, przemocy i bezmyślności. To było jak przeglądanie tabloidu, gdzie przekaz musi być prosty i celny.
Charlie doprowadził pewne sprawy do końca. Sprawiedliwości stało się zadość. Poprawił swoją samoocenę, samopoczucie i podziękował wszystkim na końcu książki.
Za dużo przekleństw które nie ubarwiają dialogów. Jakieś literówki i chyba dwa momenty gdzie miałem wrażenie że tłumaczono z pomocą translatora internetowego...
Jednak nie żałuję :-)
Stany to niewątpliwie interesujący kraj. Chociaż ja od reportaży wolę powieści, których akcja ma miejsce w Stanach. Ale z drugiej strony po ciekawy reportaż zawsze warto sięgnąć.
OdpowiedzUsuńCzy dobrze rozumiem, że tę książkę możnaby napisać znacznie lepiej? ;)