Od dawna chciało mi się Bieszczad. Chciało mi się, bo ojciec z mamą zajechali tam Junakiem w 60 tych latach i pozostało po ich podroży kilka czarno-białych zdjęć.
Chciało mi się wiochy i zadupia, które nie posmakowało pasteli styropianu. Chciało mi się przeciwwagi dla Chorwacji. Tego nieznośnego ciężaru gumofilców i porzuconych w kąt obejścia traktorów. Wierzb koślawych, i chałup drewnianych ze zgarbionymi dachami sięgającymi niewykoszonej trawy. Ich smutnych okien poszarzałych resztkami firanek od lat nie zmienianych. Nie przenikanych już spojrzeniem starców...
...kobiet w stylonowych podomkach, łażących po zagrodzie, gdzie kury i kaczki rozciapały na swoich wrednych małych łapkach glinę, do konsystencji ciepłego masła mlaskającego pod butem. Koślawego płotu ze sztachet i sadu, gęstego od zaniedbania, z psiarami wiszącymi nad poboczem drogi która nie ma europejskiego chodnika.
Nie umiałem wyrazić, po co mi takie wczasy... Kaśce wystarczył mały impuls... mój kaprys.
Zbiegiem okoliczności kilka dni wcześniej posiadłem starą mapę Bieszczad z 1979 roku. Ze spalonego domu ją uratowałem bo by zgniła...Tę właśnie zabraliśmy.
Pojechaliśmy bez GPS'u bo go nie mamy, a w telefonie jakoś nie chciał działać. I co z tego. Chorwację objechaliśmy z kawałkiem papierowej mapy to i tam zajedziemy. Lata autostopu z lat '90 tych się przydały.
Można było jechać w ciemno bo po sezonie miejsca na pewno by się znalazły ale nie byłoby tak tanio jak na grouponie.
Nocleg w ośrodku wczasowym ze śniadaniem, w pokoju dwuosobowym za 25 zł od osoby, to cena która musiała zawierać jakąś niespodziankę.
Jak się okazało na miejscu, wszystko było niespodzianką i to wielką.
Polańczyk Zdrój. Ośrodek wczasowy Molo. Zdjęcia ofertowe nie oddają prawdziwego wyglądu ośrodka i jego wyposażenia. Ale chciałem prl'u to go dostałem i to z nawiązką.
Moloch, opasany balkonami, podzielonymi szkłem zbrojonym w kratkę zeszytową, na boksy z widokiem na wprost. My mieliśmy wschód słońca, całe szczęście! Zielone barierki balkonów z kolorem ustępującym miejsca korozji na na prętach żebrówki zbrojeniowej.
Mój zegar biologiczny zaczął zwalniać na widok kolejnych rzeczy przenoszących mnie o dekady, w czasy dziecięcych wczasów pracowniczych nad Bałtykiem.
Przestronne wnętrze holu od podłogi po sufit wyłożone płytami fornirowanymi na wysoki połysk mocowane wkrętami na płaski śrubokręt.. Na podłodze lastriko nagrobkowe i płyty marmurowe przelane cementem. Bielony sufit z dziesiątkami małych szklanych kloszy z mlecznego szkła, a gdzie indziej lampiony szklano-mosiężne o "ciekawym" splocie geometrycznym. Ciężkie bordowe zasłony i prostopadłościenne fotele obite buraczkowym skajem, który nie zdążył jeszcze popękać pod łokciami.
Zachwyciłem się zatrzymanym czasem jakby ktoś zrobił mi niespodziankę. Jakby ktoś czekał na moją wizytę, zwlekał z remontem obiektu do mojego przyjazdu, a potem... choćby Kozubnik...
Klatka schodowa zabezpieczona przed wypadnięciem gości, siatką ogrodzeniową i nieregularnymi arkuszami stalowej blachy trójki, nieregularnie wyciętej i zbitej młotkiem w losowo wybranych miejscach dla podkreślenia artyzmu arkusza.
Pierwsze piętro i każde następne zaczyna się od korytarzowej sali telewizyjnej z kineskopowym telewizorem tak na oko 14-20 cali i rzędem fotelików '70. W wielu miejscach zalegające linoleum czyli jak kto woli wykładziny wydeptane milionami stóp do najmniejszego ziarenka betonu wylewki ukazujące nierówności podłogi.
Czas cofnął się dla mnie o 30 lat. Każdy krok, każdy oddech rozczulał mnie wspomnieniem dzieciństwa. Wczasów, kolonii, zupy mlecznej z makaronem, szpinaku i duszonej marchewki. Otwarcie drzwi brzęczących szybą stołówki, uderzyło mnie zapachem jaki nie zmienił się od lat... Cieszyłem się jak przedszkolak.
Przydziałowe porcje jedzenia odmierzane według minionych norm PN- ... Kosteczka masła wielkości połowy pudełka zapałek, porcja dżemu z łyżki stołowej. Pół liścia sałaty, dwa plastry pomidora i ogórka, więcej twarogu i trzy plastry szynki. Herbata w dzbanku i chleb w plastikowym koszyku na serwecie.
Stolik z numerem pokoju niezmienny, nakryty kraciastą serwetą.
Cieszyłem się tym innym światem, ale gdy wszedłem do pokoju to pękałem ze śmiechu bo nie spodziewałem się aż takiego skansenu.
Chcę wyjść na balkon i klamka została mi w ręce, ale jednak udało się otworzyć drzwi pagetowskie skręcane dwuszybowe dzwoniące z każdym ruchem. Białe wewnątrz ale ciemne z pola łuszczącą się brązową farbą odkrywającą biel ponadczasową.
Parkiet w jodełkę, leżanki nierozkładalne z ruchomym materacem stolik na rozmiar większego albumu fotograficznego nakryty serwetą w karo i centralnie kubek walcowy z Lubiany do góry dnem a reszta niespodzianek w łazience.
Kto pamięta piętrowe pociągi? A kto odważył się korzystać z toalety w czasie jazdy ten pamięta kolor bakelitu deski sedesowej opadającej podczas jazdy. Ta opadała na postoju jak i słuchawka prysznica pozbawiona zawieszki chlapiąca na wszystkie strony po ścianach nie zważając na ceratę zasłonki w koło brodzika o wywrotowym spadzie do kratki. Poubijane kafelki uzupełniono betonem, szarym do brązowego i białego.
Na ścianie pozostało gniazdko kołchoźnika bez głośnika, nie było nawet radia Śnieżnik, czy Adam albo chociaż Taraban z nieprzestrojonym zakresem UKF.
Cisza.. to co lubimy. Wieczorne czytanie w ciszy... albo poranne o wschodzie słońca prosto w okno. Te chwile są najfajniejsze nawet w takim otoczeniu można znaleźć odrobinę piękna pośród tej tandety z PRL'u.
Trzy dni w Bieszczadach i oboje byliśmy zadowoleni. Każdy miał to co chciał... ale o tym niebawem...
Zbiegiem okoliczności kilka dni wcześniej posiadłem starą mapę Bieszczad z 1979 roku. Ze spalonego domu ją uratowałem bo by zgniła...Tę właśnie zabraliśmy.
Pojechaliśmy bez GPS'u bo go nie mamy, a w telefonie jakoś nie chciał działać. I co z tego. Chorwację objechaliśmy z kawałkiem papierowej mapy to i tam zajedziemy. Lata autostopu z lat '90 tych się przydały.
Można było jechać w ciemno bo po sezonie miejsca na pewno by się znalazły ale nie byłoby tak tanio jak na grouponie.
Nocleg w ośrodku wczasowym ze śniadaniem, w pokoju dwuosobowym za 25 zł od osoby, to cena która musiała zawierać jakąś niespodziankę.
Jak się okazało na miejscu, wszystko było niespodzianką i to wielką.
Polańczyk Zdrój. Ośrodek wczasowy Molo. Zdjęcia ofertowe nie oddają prawdziwego wyglądu ośrodka i jego wyposażenia. Ale chciałem prl'u to go dostałem i to z nawiązką.
Moloch, opasany balkonami, podzielonymi szkłem zbrojonym w kratkę zeszytową, na boksy z widokiem na wprost. My mieliśmy wschód słońca, całe szczęście! Zielone barierki balkonów z kolorem ustępującym miejsca korozji na na prętach żebrówki zbrojeniowej.
Mój zegar biologiczny zaczął zwalniać na widok kolejnych rzeczy przenoszących mnie o dekady, w czasy dziecięcych wczasów pracowniczych nad Bałtykiem.
Przestronne wnętrze holu od podłogi po sufit wyłożone płytami fornirowanymi na wysoki połysk mocowane wkrętami na płaski śrubokręt.. Na podłodze lastriko nagrobkowe i płyty marmurowe przelane cementem. Bielony sufit z dziesiątkami małych szklanych kloszy z mlecznego szkła, a gdzie indziej lampiony szklano-mosiężne o "ciekawym" splocie geometrycznym. Ciężkie bordowe zasłony i prostopadłościenne fotele obite buraczkowym skajem, który nie zdążył jeszcze popękać pod łokciami.
Zachwyciłem się zatrzymanym czasem jakby ktoś zrobił mi niespodziankę. Jakby ktoś czekał na moją wizytę, zwlekał z remontem obiektu do mojego przyjazdu, a potem... choćby Kozubnik...
Klatka schodowa zabezpieczona przed wypadnięciem gości, siatką ogrodzeniową i nieregularnymi arkuszami stalowej blachy trójki, nieregularnie wyciętej i zbitej młotkiem w losowo wybranych miejscach dla podkreślenia artyzmu arkusza.
Pierwsze piętro i każde następne zaczyna się od korytarzowej sali telewizyjnej z kineskopowym telewizorem tak na oko 14-20 cali i rzędem fotelików '70. W wielu miejscach zalegające linoleum czyli jak kto woli wykładziny wydeptane milionami stóp do najmniejszego ziarenka betonu wylewki ukazujące nierówności podłogi.
Czas cofnął się dla mnie o 30 lat. Każdy krok, każdy oddech rozczulał mnie wspomnieniem dzieciństwa. Wczasów, kolonii, zupy mlecznej z makaronem, szpinaku i duszonej marchewki. Otwarcie drzwi brzęczących szybą stołówki, uderzyło mnie zapachem jaki nie zmienił się od lat... Cieszyłem się jak przedszkolak.
Przydziałowe porcje jedzenia odmierzane według minionych norm PN- ... Kosteczka masła wielkości połowy pudełka zapałek, porcja dżemu z łyżki stołowej. Pół liścia sałaty, dwa plastry pomidora i ogórka, więcej twarogu i trzy plastry szynki. Herbata w dzbanku i chleb w plastikowym koszyku na serwecie.
Stolik z numerem pokoju niezmienny, nakryty kraciastą serwetą.
osobisty stosik czytelniczy |
Chcę wyjść na balkon i klamka została mi w ręce, ale jednak udało się otworzyć drzwi pagetowskie skręcane dwuszybowe dzwoniące z każdym ruchem. Białe wewnątrz ale ciemne z pola łuszczącą się brązową farbą odkrywającą biel ponadczasową.
Parkiet w jodełkę, leżanki nierozkładalne z ruchomym materacem stolik na rozmiar większego albumu fotograficznego nakryty serwetą w karo i centralnie kubek walcowy z Lubiany do góry dnem a reszta niespodzianek w łazience.
Kto pamięta piętrowe pociągi? A kto odważył się korzystać z toalety w czasie jazdy ten pamięta kolor bakelitu deski sedesowej opadającej podczas jazdy. Ta opadała na postoju jak i słuchawka prysznica pozbawiona zawieszki chlapiąca na wszystkie strony po ścianach nie zważając na ceratę zasłonki w koło brodzika o wywrotowym spadzie do kratki. Poubijane kafelki uzupełniono betonem, szarym do brązowego i białego.
Na ścianie pozostało gniazdko kołchoźnika bez głośnika, nie było nawet radia Śnieżnik, czy Adam albo chociaż Taraban z nieprzestrojonym zakresem UKF.
Cisza.. to co lubimy. Wieczorne czytanie w ciszy... albo poranne o wschodzie słońca prosto w okno. Te chwile są najfajniejsze nawet w takim otoczeniu można znaleźć odrobinę piękna pośród tej tandety z PRL'u.
Trzy dni w Bieszczadach i oboje byliśmy zadowoleni. Każdy miał to co chciał... ale o tym niebawem...
Guru PRL-u! :) Powinieneś objechać całą Polskę w poszukiwaniu takich właśnie miejsc i stworzyć coś na kształt przewodnika. Z Twoim zamiłowaniem do czasów minionych, do tamtejszej prostoty, do detali, ciszy, przestrzeni i oczywiście dobrej fotografii byłby to genialny reportaż.
OdpowiedzUsuńMarzenia się spełniają... może kiedyś będę miał więcej czasu na podróżowanie... Dziękuję za czytanie!
OdpowiedzUsuń