Etykiety

3FALA (4) AKTORZY (13) analog (8) ARCHITEKTURA (16) AUTA (1) AUTO (2) cieszyn (6) CZECHY (27) dagerotyp (2) ELA (2) FILMOWO (34) FOTOGRAFIE (66) GRAFFITI (5) hacele (2) HISTORIA (18) KINO NA GRANICY (11) kolodion (1) KONKURS (3) KORA (2) KSIĄŻKI (81) LISTY (2) lomo (31) lomografia (10) ŁODYGOWICE (7) magdalenki (2) MOTOR (2) MUZYKA (9) MUZYKA pewel mała (1) nurkowanie (2) OSOBISTE (31) paryż (2) pióra (2) PKP (2) POCZATEK (1) POCZTÓWKI (9) PODRÓŻE (22) Polska podróże pewel mała (1) PRAHA (29) PRASA (1) prl (13) STAWKOLOGIA (9) sverak (2) TEATR (3) winyle (4) ZNALEZISKA TARGOWE (30) żywiec (8)
Instagram

Paryż 50 2022

dodaj  tło muzyczne. 

  Żywiecki targ, czasem staje się dla mnie nieprzebraną biblioteką Babel, w której  króluje równanie wagi. Czasu potrzebnego do przejrzenia wszystkiego i czasu wystarczającego żeby zdążyć do pracy. Wielostraganowej przestrzeni kartonów pełnych książek, ułożonych z dokładnością tetris i dylematu, czy tracić czas na ponowne wkładanie ich do pudeł. Selekcjonowania na te istotne i te niepotrzebne. Nigdy nie byłem w bibliotece wszystkiego. Nie byłem w wielkiej jak uniwersytecka, jak BUW, a czymże jest przy tym nasza wojewódzka...  

  Któregoś południa, tylko jedna książka wpadła mi w oko, czystą bielą płótna pośród zakurzonych grzbietów. Crespelle, "Montmartre w czasach Picassa". Przypomniałem sobie, że moja ulubiona "Amelia" biegała i pracowała w tamtej okolicy. Urok tego filmu, od dawna odbijał się we mnie, tęsknotą do powolnego tempa życia, prostych obowiązków i  romantycznych radości. Czytając ją, widziałem wieczorny Paryż cyklopowym okiem Brassaia i Doisneau.  

  Paryż Amelii, wydawał mi się bardzo odległy i nieosiągalny. Jak Paryż Schulza. Pewel Mała odległa jak Drohobycz. Codzienność, ważniejsza niż marzenia. Realizacja czyichś planów, ważniejsza od moich. Bruno, jednak okazał się silniejszy ode mnie. Ja marzyłem, a on pojechał. Na szczęście jest w moim życiu ktoś, dla kogo moje marzenia są najważniejsze. Schulz pisał listy do znajomych, prosił o polecenie, rozmawiał. Ja dostałem bilet na samolot i pokój w hotelu z okazji okrągłych urodzin.

  Katarzyna wszystko przemyślała i zaplanowała. Polecieliśmy z Krakowa, w południe, 26 stycznia 2022 by spędzić moje urodziny w Paryżu.  Pierwszy raz samolotem i pierwszy raz tak daleko. Dalej, bywałem tylko w książkach, filmach i marzeniach i nawet nie czułem się z tym źle. To ja, najczęściej czekam w fotelu pod schodami, na opowieści bliskich powracających z podróży. To ja jestem stałym punktem na mapie naszego rodzinnego wszechświata i  jest mi z tym dobrze.

                                          Kraków - Paryż Beauvais - Montmartre.

  Lot był dla mnie mocnym przeżyciem. Bałem się, pomimo uspokajających statystyk, mówiących o najbezpieczniejszym środku transportu i bałem się nie mając żadnej, oraz nad niczym kontroli. Tylko głupiec się nie boi, nie mający świadomości stopnia skomplikowania maszyny i złożoności procesów. Dobrze, że nie czytałem jeszcze "Lecę"  Pelczara i chyba już tego nie zrobię. 

  Paryskie metro, pomimo dużego skomplikowania jest doskonale oznaczone i odrobina intuicji wystarczy, by się nim sprawnie i bez pomyłek poruszać. Wszędzie. Podobnie kolej miejska. Łatwo trafiliśmy do hotelu i bez większego trudu porozumiewaliśmy się z francuzami.

                                           Paryż. Brak rozczarowań. 

    Z łóżka hotelowego pokoju, miałem widok na balkon z drzewem na poddaszu kamienicy. Wieczorami, w tym mieszkaniu, krzątali się domownicy. Ścielili łóżka, zajmowali się dziećmi, oglądali telewizję, żyli, a my byliśmy obserwatorami ich zwykłego życia. Takiego życia, które dobijało się tylko nocnymi westchnieniami za ścianą. Za to ulica, pęczniała od gwaru niosącego się ponad dachy, a niebo nad Paryżem wcześnie ciemniało i późno się rozjaśniało. Uliczne życie zamierało dopiero pod ostrym cięciem bram metra o 2:30. To miasto długo śpi. W dzień, żyje pośpiechem obowiązków, krzyczy klaksonami i rozmowami, a wieczorami mrok rozświetlają białka oczu czarnoskórych emigrantów chcących sprzedać zakazane. Potoki samochodów i motocykli krzyżują się się z kolorowymi światłami ulicy  i kolorowymi twarzami, a ciemne bramy i zaułki zapełniają się bezdomnymi w śpiworach. Dobrze jest wtedy iść szybkim krokiem, sprawnie omijać przechodniów, sprawiając wrażenie zakorzenionego paryżanina.

  Paryż wyobrażony filmami i książkami, wydawał mi się bliski, przyjazny i swojski. Postaci i bohaterowie mieli czekać tam na mnie. Chciałem ich spotykać i odnaleźć miejsca w których spędzali życie. Wierzyłem, że będę się tam czuł jak u siebie, ale  Paryż jednak żył swoim życiem, w swoim przyspieszonym tempie. Nie oglądał się na mnie, nie widział mnie. To ja musiałem dostosować się do niego i zrewidować swoje oczekiwania z rzeczywistością.

                                                      Montmartre. 

  Właściwie, Montmartre wystarczyłby mi za cały Paryż. Kiedyś wioska na obrzeżach miasta dająca schronienie artystom i zaopatrująca miasto w chleb. Dziś, dzielnica wchłonięta przez wielki organizm pełen życia. Pulsująca w jednym,  paryskim, wielokulturowym rytmie. 

Mieszkaliśmy blisko placu Pigalle, gdzie Mulin Rogue jest zwykłą atrapą wiatraka przy skrzyżowaniu, w dzień wyglądającą tandetnie. Na szczęście noc pudruje  światłem banalność tego miejsca . Ostatnie dwa prawdziwe wiatraki znajdują się znacznie wyżej. Natomiast tu, na dolnym Montmartrze, dziewiętnastowieczni artyści  "zaopatrywali" się w modelki, pochodzące z włoskiego Puglia i słynące z wydepilowanego ciała.  Górny Montmartre dzisiaj, to legendarne miejsce artystów bez galerii, domorosłych malarzy, karykaturzystów i pospiesznych portrecistów. Na placu Tertre, sprzedają lokalne widoki turystom, bo kiedyś zakazano im portretowania innych części Paryża z powodu konkurencji.        Teraz kursują tam elektryczne autobusy, a kiedyś, nawet dorożkarz nie chciał tam jechać. Artyści musieli iść pieszo godzinę do centrum Paryża, błotnistą, wiejską drogą. Najwięksi ukochali sobie to miejsce, pełne przestrzeni i wiejskiego naturalizmu. Mieszkali tam bardzo długo w trudnych warunkach jak Picasso, Manet, van Gogh. Niektórzy do końca życia jak Lautrec czy Degas. Pijak Utrill i jego matka Valandon. Renoir z rodziną mieszkał bardzo długo ale artretyzm zmusił go do przeprowadzenia się niżej.  Malarze za dnia taszczyli na wzgórze sztalugi i farby. Malowali pejzaże, a wieczorami na dole upijali się oddając uciechom których echo nocą dobijało się także do naszego pokoju. Wokół Sacre-Coeur stały wtedy jeszcze rusztowania.

Upijaliśmy się także i my, szukając winiarni w której pracowała  Amelia.  Kupowaliśmy grzane wino odmierzane chochlą z garnka. Siadaliśmy w kawiarniach by wznieść toast i wypić szampana. Jedliśmy to co nas zaciekawiło nazwą, popijając winem.    

                                                         Amelia.

Znaleźliśmy  kawiarnię  Amelii i to właśnie ona najbardziej nas zaskoczyła. Wygląda nadal filmowo, jednak przepełniona jest gwarem wielu osób i głośną muzyką. W środku wiszą tylko dwa zdjęcia Amelii. Zjedliśmy co nieco i popiliśmy winem. Byłem, zobaczyłem ale w moim sercu pozostanie to miejsce z filmowym duchem. Następnego dnia w metrze, trafiliśmy na  automatyczną budkę fotograficzną w której zrobiliśmy sobie pamiątkowe zdjęcia podobnie jak ona w filmie. 

Inne filmy zaprowadziły nas pod wypaloną katedrę, ale nie chodzi o Quasimodo, lecz o to co znajduje się w pewnej odległości za naszymi plecami. Tam, z góry, patrzy na na wszystkich odwiedzających W. Whitman z brodą traw, a wszyscy mówią, że idą do Szekspira. Niepozorna, "filmowa" księgarnia, z długą tradycją i bogatą historią otwiera swoje obszerne wnętrza z nowymi książkami i antykwarycznymi. Środek wydaje się ciasny, jednak pozwala bez większego trudu mijać osoby przeszukujące półki, zadzierające głowę, siedzące w kącie i czytające. Półki wkomponowane w ściany i stropy wypełniają przestrzeń w nieskończoność multiplikowane lustrem. Mój słaby angielski, nie pozwala mi czytać w oryginale, dlatego nie kupiłem nic poza albumem fotograficznym o Paryżu, Doisneau który ma mi zastąpić kiczowate pocztówki. 

Hal targowych nie ma już od dawna, a te  które powstały nie są w nawet w minimalnym stopniu podobne do Brzucha Paryża. Z pasaży którymi zachwycał się Benjamin pozostał ten którym uciekała Zazzie w metrze i nie zmienił się znacząco od tamtego czasu. Paryż jest rozległy, ale nie wymaga biegania. Metro załatwia to za nas. Ja pojeździłem. Kiedy Zazzie była w Paryżu, pracownicy metra strajkowali i ruch samochodowy w mieście wyglądał podobnie jak dziś. 

Żelastwo, zachwyca mnie, podobnie jak Waltera. Wieża Eiffla była jednym z najważniejszych punktów naszej wycieczki. Szczyt wieży czasowo nie jest udostępniony do zwiedzania. Być może z powodu malowania konstrukcji, która wazy 10 tyś ton, pokrywana jest co kilka lat czterema tonami farby a całość spaja dwa i pół miliona nitów. To właśnie te nity okazały się genialnym wynalazkiem spajającym  świat i do dzisiaj utrzymującym go w ruchu. Tuliłem zimną stal, mrugałem do nitów wielkości oka i rozglądałem się panoramicznie. W swoim zachwycie zapomniałem nawet o romantycznym pocałunku na wieży i zdjęciu "na tle". Wybaczyłaś mi to... 

                                                              Cafe du Dome

  Nie znalazłem tam przysłowiowego polskiego stolika, ale odrobina ducha artystycznego żyje tam nadal. Goście, elegancko ubrani, rozmawiają półgłosem, czytają Le Figaro, zajadają wielkie puszyste ciacha popijając białym winem lub kawą. Bruno Schulz, jak wspominał, czuł się dobrze w towarzystwie polek na Montparnassie. Dostrzegał wyrównane siły pomiędzy kobietami a mężczyznami w sztuce. Poznał tam Boznańską będącą już u szczytu kariery,  Łempicką, Melę Muter, artystki w pełni samowystarczalne. Imponują mu przecież kobiety sukcesu o mocnym charakterze, wobec których czuje uległość ale nie strach. Namiętność, szacunek i ubóstwienie.  Pod tym względem Bruno jest mi bardzo bliski.  

                                                                Centre Pompidou 

Jest jeszcze jednym, pięknym, w tym przypadku przewleczonym na lewą stronę budynkiem.  Bielone kości konstrukcji nośnej, niebieskie rury oddechu, zielone wodociągi, czerwone bezpieczeństwa, a żółte elektryczności. Dzięki takiej konstrukcji, wnętrze zyskało dodatkowe możliwości aranżacji przestrzeni wystawienniczej. Zastanawiała mnie jeszcze dziwna, kolorowa fontanna przed budynkiem. To, jak się potem dowiedziałem, fontanna Strawińskiego    

Dobrze mi tam było. Sam bym tego nie zaplanował. Wszystko dzięki Katarzynie i rodzinie.. 

ZDJĘCIA
Pozostałości do następnej wizyty:

Louvre, d"Orsay, Biblioteka Polska, Muzeum Mickiewicza, Montmorency, lotnisko Orly. 

 

Kolodionowy goniec.

Fundacja PRACOWNIA SZTUKI  państwa Gajewskich, z siedzibą w Warszawie.

W fartuchu asystent Łukasz Gietka, po lewej prof. Mariusz Gajewski.
 

Muszę o nich wspomnieć, bo od nich wszystko się u mnie zaczęło. Minionego lata, uprawialiśmy grupowe wąchanie eteru na poddaszu starej szkoły w Szczebrzeszynie. Razem z Aleksandrą i Kamilą, pogrążeni w mroku, wypatrywaliśmy utajonych w srebrze obrazów. Z każdym kolejnym tonem szarości, nasze euforyczne westchnienia przepełniały mrok. 
Nagle zapalone światło, przywoływało nasze duchy i myśli do naszych ciał. Rozmawialiśmy wtedy o sztuce, technice i emocjach jakie budzi przenoszenie się do XIX wieku. Łukasza i Mariusza wiedza jest wielka.  Odpowiadali na wszystkie moje pytania i wątpliwości z wyrozumiałością i cierpliwością. Chciałem zapamiętać jak najwięcej: słów, nazwisk, receptur i zasad. Nasycić wyobraźnię powidokami, a serce emocjami. 
Samozwańczo, stałem się gońcem (co nie przynosi mi ujmy :-), pomiędzy tymczasową pracownią Łukasza na poddaszu, a plenerowym atelier prof. Mariusza Gajewskiego, rozstawionego na terenie festiwalu literackiego "Stolica języka polskiego". Mariusz,  fotografował gości festiwalu wielkoformatowym aparatem płytowym na tzw. mokrej płycie (30x40cm) w technice kolodionowej, wymyślonej w połowie XIX w. przez Archera. 
Znałem tę technikę ale bardzo pobieżnie. Nigdy się z nią nie zetknąłem, bo "pracuję" na kliszy małoobrazkowej i średnioformatowej. 
Zauroczyła mnie, możliwość przeniesienia się w czasie o ponad sto lat, do czasów prawdziwych rzemieślników i wynalazców. 
 
o. Tomasz Dostatni
 
Biegałem z "mokrą" kasetą, pomiędzy plenerem, a poddaszem szczebrzeszyńskiej szkoły, dostarczając uczuloną płytę warstwowego, czernionego aluminium które było przeznaczone do kilkusekundowego naświetlenia. Niebo w tych dniach było pochmurne a znikoma ilość promieniowania UV, wymuszała kilkusekundowe powstrzymanie się modelki od najmniejszego ruchu a nawet oddechu.  
Po kilku takich kursach i bacznej obserwacji pracy Łukasza, pozwolił mi na samodzielne przygotowanie płyty do naświetlenia. 
Konieczna jest precyzja, cierpliwość i pewna ręka do oblewania płyty eterowym kolodionem, a potem uczulanie jej roztworem azotanu srebra.  Z każdą kolejną próbą, jaką wykonuję teraz w domu, utwierdzam się w przekonaniu, że po wypracowaniu już własnego systemu i osiągnięciu pewnej powtarzalności, można pozwalać sobie na eksperymentalne odejście z wypracowanej metody w celu poszukiwania własnej formy wyrazu. Ja, mam jednak na to jeszcze dużo czasu.  Na razie czerpię radość z każdego ambrotypu/ferrotypu poprawnie naświetlonego i wywołanego.
 
Wracałem do domu z głową pełną planów i marzeń ale o tym później.
 

Dyrektorka programowa Justyna Sobolewska

Dyrektor Festiwalu Piotr Duda.
 


Chris Niedenthal i Mikołaj Grynberg.




 

Zdjęcia leicaflex SL2, Kodak Vision 250D, ECN2. + telefon