Nienawidzę powrotów do domu kiedy jakieś sprawy czekają. Nienawidzę kiedy rozdzwania się telefon po moim powrocie skądkolwiek. Jaki wielki musi być napór na moją aurę osób oczekujących mojego powrotu by pękła z pierwszym dzwonkiem i otrzeźwiała mnie deszczem głosów, spraw i zobowiązań... Nienawidzę, nie poradzę...
Nareszcie, w ciszy domowego kąta mogę skupić się na przyjemnym rozpamiętywaniu minionych dni spędzonych we wspaniałym towarzystwie nie tylko Kaśki ale i Anki i Mariusza dzięki którym praski weekend w środku tygodnia okazał się taki ciekawy, owocny... i syty :-)
...przekroczenie granicy w Czeskim Cieszynie dało już nam namiastkę czeskiego klimatu. Spóznienie na pociag zmusiło nas do oczekiwania w tzw. barze dworcowym, pamiętającym jeszcze czasy komuny. Tylko
lampy sufitowe były jakby z innej epoki, takie art deco... śliczne, ale reszta, bity PRL. Klucz od kibla na tacy bufetu a mycie pokali systemem zanurzeniowym w całych czachach jest chyba standardem. Co najbardziej uderzające, wszędzie popielniczki, wszędzie można palić, wszędzie można śmierdzieć. Ich smród stał się naszym smrodem. Nie myślałem o nim...
Wielki ekran nad barem nie zainteresował nas tak, jak inna atrakcja barowa. Nad wszystkim, nad barem, nad telewizorem, kursowała stara miniaturowa
ciuchcia, w tę i z powrotem. Bufetowa ruszała się niespiesznie. Niedzielny poranek przyciągnął stałych bywalców dla których dom nie jest twierdzą. Dla nich twierdzą jest stolik z widokiem na wielki telewizor z angielskim programem sportowym. Przecież wyścigi samochodowe można oglądać i w niemym kinie. Czepiam się?
Pociąg ekspresowy do Pragi: punktualny, wygodny, szybki i niedrogi był najlepszym rozwiązaniem komunikacyjnym dla nas. Cztery godziny relaksu, czytania, oglądania widoków i Czeszek przewijających się w pociągu i na peronach. Niestety nie było wścibskiego słońca, sprzymierzeńca Sveraka, obserwującego klientki wchodzące do sklepu w promieniach słońca.
Mieliśmy nadzieję na ładną pogodę w Pradze ale przez trzy dni niebo było zachmurzone, było nawet mgliście i zimno. Krajobraz z okna pociągu trochę mnie rozczarował. Równinny, trochę zalesiony, słabo zabudowany, właściwie taki jak u nas. Jedyne co zwróciło moja uwagę to pięknie uczesane pola uprawne, żadnych nieużytków. Ziemia zaorana zimową skibą niesamowicie się czerniła, były chwile że wyglądała jakby była wręcz granatowa. Niesamowity widok ("...Bogumił, Bogumił... Basieńko moja...") w takiej ziemi Bogumił Niechcic topił dłonie i rosił łzami...
Dworzec praski nic się nie zmienił od naszego pobytu w Pradze, ponad 10 lat temu. Nawet odnależliśmy fragmenty secesyjnego wystroju częsci budynku kiedy go opuszczaliśmy, udając się do hotelu. Pieszo i sprawnie dotarliśmy do hotelu
Merkur gdzie pokój rezerwowaliśmy w dobrej cenie za pośrednictwem strony
booking.com .
Hotel kiczowaty, standard średni, ale my tam mamy tylko spać i zjeść śniadanie. Widok z okna - zerowy. Nawet nie ma klimatyzatorów.
Porzuciliśmy bagaże i biegiem, tzn. spacerem ale bez ociągania się poszliśmy "na prage".
Dzień 1 mapa
Mżawka przelotna na Letnej. Pierwszym punktem wycieczki krajoznawczej było kino
OKO ( niestety nie Trunkwaltera) ale Oko Anki dla której przywieżliśmy książkę i pierogi ruskie z pewnej bielskiej pierogarni. Spełniliśmy marzenie emigranta
"Pepika". Lubimy sprawiać radość. Ostatni raz widzieliśmy się na zlocie czechofilów Cieszynie przy okazji
Kina na Granicy .
Czas biegnie nieubłaganie. Blisko Oka jest
Veletrzni palac. Kacha była wsciekła że nie mogliśmy zobaczyć ekspozycji sztuki nowoczesnej gdyż została nam tylko godzina do zamknięcia a potrzeba przynajmniej trzy na zwiedzanie. W poniedziałki nieczynny, więc będzie pierwszym punktem naszej następnej wizyty.
Nie zamierzaliśmy rozgryzać linii komunikacji miejskiej zamiast tego chętnie szliśmy pieszo w kierunku
Vaclavskeho namesti, okropnie głodni i zziębnięci mżawką nieustającą. Uliczni sprzedawcy wszystkiego zachęcali nas do swoich atrakcji ale my mieliśmy już cel: Lucerna z koniem na opak
Ćernego. Szczygieł tyle o nim pisał, Jego prace nam się podobają, dlatego chcieliśmy zobaczyć ich wielkość i czy naprawdę są takie fajne?
Święty Wacław robi wrażenie wielkością i jakoś tak fajnie pasuje pod tą kopułą. Ciekawe co zrobili by obrońcy wszelkiej moralności gdyby artysta zrobił sobie jaja na przykład ze św. Wojciecha. Pamiętamy Jana Pawła uciśniętego meteorytem i burzę medialną rozpętana przez jego obrońców, że o Nieznalskiej czy uryno Serrano nie wspomnę.
Przeszliśmy pasażem lucerny, znależliśmy piękną mozaikę
TESLI , dom
U Naovaku a na koniec piękne vitrynowe muzeum designu gdzie na półkach nowoczesnych mebli leżał nasz
Sienkiewicz! Muchy, też zamknięte późną porą. Zmęczeni wracaliśmy do hotelu. Ja myślami byłem już na porannym spacerze zwykłego dnia roboczego.
Zartrzymaliśmy się jescze na ul. Samcowej i
Vcipu tak słodko brzmiących.
Praga nocą jest ładna a zwłaszcza deszczem szkliwiona i światłami migająca, jak dziewczęca bluzka z cekinami falująca każdym krokiem wyobrażni.
Dzień 2 mapa
Uciekać z łóżka jest trudno kiedy ciepłe i gościnne ale ja byłem spragniony
widoku przebudzonej Pragi,
pospiesznych przechodniów z kęsami
bułki w ustach, estetycznie nienagannych kobiet
ukrywających sen przed światem jakby nigdy nie spały w zmiętej pościeli, nigdy nie miały pogniecionej pidżamy... chciałem złapać Pragę intymnie,
obsługiwaną śmieciarkami,
zamiataną porannie , tętniącą życiem przystanków , toczącą się
hemoglobiną tramwajów.
Taka jest jak chciałem, jak sobie wyobrażałem, jak
żywy organizm budzący się co rano. Tego dnia obudziła się dla mnie, to ja przyszedłem do niej. Nie była ciepła, nie była pogodna, ale była moja, tego ranka tylko dla mnie.
Wróciłem do hotelu na śniadanie (bardzo dobre syte urozmaicone) i wyruszyliśmy z Kaśką na podbój Pragi.
Zaczęliśmy, w imie ojca,
matka boska czarna, kubizm w architekturze poruszał martwą bryłę budynku, nie była klocem, była kryształem wielu płaszczyzn którego światło ożywia. Podoba mi się... muzeum jednak tam juz nie ma jest tylko
wystawa witrynowa i sklepik. Kubistyczne ceny były odpychające ale już w sklepie
z zabawkami mogliśmy długo siedzieć, dobrze że dzieci z nami nie było.
Starometske namesti jak plac jarmarczny, bez wyrazu, zatłoczony pod zegarem, nawet na pełną godzinę nie chciało nam się czekać. Największą furorę zrobił zbiorowy ślub japonek. Nikt nie był zainteresowany saksofonistą praskim.
Szkoda
czasu na ten plac
Dalej
Celetna i
Józefów.
Zapomniałem kupić na Celetnej emaliowaną tabliczkę, czerwoną, taką jaką chciałem mieć, poczekam. Wiedzieliśmy już że spotkamy się z Anką więc wyszliśmy naszej przewodniczce na przeciw na Letną,
na Stalina, którego zastąpił
metronom odliczający czas od upadku komunizmu. Odlicza od czasu do czasu jeśli akurat ktoś zapłaci za prąd. Stalina zastąpili skatersi pozostawiający ślad w postaci
trampkowej girlandy i niezliczonych
wlepek. Również polskich. Anka dotarła w samo południe i z
Letnej od zameczku rozpoczęliśmy
wędrówkę.
Przez Marianske hradby koło Jeleniego Prikopu,
okrążając Hradcany, zeszliśmy na
Hradcanske namesti. Bardzo dobrym pomysłem okazało sie zwiedzanie wbrew kierunkowi ruchu turystów. Zamiast wspinać się na Hrad my mamy go
z górki ale i tak spózniliśmy się na zmianę
warty. Głód i pragnienie dały znać o sobie więc
Anka zaproponowała poczęstunek "u Kocura"
Nie lubie piwa.
Oczywiście dałem się namówić na jedno piwo i serową przekąskę. Piwo o dziwo wypiłem ze smakiem. Sam się sobie dziwę. Fajnie się siedziało po długim spacerze ale kolejne atrakcje czekały na nas. Standardowy plan "praskich łowów" obejmuje most Karola znany z każdej pocztówki ale blisko niego jest śliczne koło młyńskie z
miłosnymi kłódkami oraz ściana Lennona grafitowana od czasu jego
śmierci.
Najbardziej oczekiwanym przeze mnie punktem na trasie Była
studnia z książek. Dzięki temu że wewnątrz są lustra, na dnie i u góry, wydaje się nieskończenie głęboka.
W międzyczasie... sam już nie wiem, z nadmiaru wrażeń zaczynam tracić rachubę kolejności zdarzeń praskich. Kacha pomaga mi trochę odtworzyć co było po czym, ale czy ma to takie znaczenie skoro można Pragę poznawać każdego dnia na nowo. Za każdym razem inaczej. Z góry na dół, z prawa do lewa...
|
U parlamentu. |
Szybka kawa z autorem
"Pepików" w kawiarni
cafe montmartre. Głód nam doskwierał i zmęczone nogi zaniosły nas do
Restaurace u Parlamentu na svickovo, piwo(nawet dwa) i na zakąskę straszliwie śmierdząca mieszankę serów z piwem- do chleba- pyszne.
Wieczorna Praga jest romantyczna, przyjemnie się spaceruje, przede wszystkim bez pośpiechu, bez ciśnienia na zobaczenie kolejnych zabytków, kościołów. Dla mnie ważne było by BYĆ W PRADZE , mam nadzieję że nie ostatni, bo plany są rozległe i marzenia głęboko ukryte.
|
"romntyczna elektrownia" (sic!) |
Zdrożeni całodziennym chodzeniem zatoczyliśmy koło z powrotem na Letną, do baru bliskiemu naszej przewodniczce i "Pepikowi". Tam wypiliśmy trochę piwa, przekąsiliśmy
utopence, okropnie brzydkie ale smaczne parówki marynowane do piwa. Z Mariuszem jedliśmy ser ze wspólnego talerza a na koniec zmusił nas do spróbowania
fernetu. ...no nie mogłem tego przełknąć, smakuje jak amol, guajazyl, waleriana i bóg wie co jeszcze. Fuj...za to Mariusz z Kaśką smakowali popijając piwem.
Tak, to było wymarzone zakończenie tak owocnego dnia.
Praga i ludzie. Najlepsze połączenie.
Dzień 3 mapa
Ciemnymi przejściami podziemnymi dotarliśmy do hotelu na ostatnią noc. Rano śniadanie i w miasto. Walizkę do przechowalni (60KC) i pierwszy i jedyny raz pojechaliśmy
metrem z dworca zobaczyć
Ginger i Fred'a
Masarykovym nabrzeżem dotarliśmy do Teatru Narodowego i jego kosmicznej przybudówki, monumentalnej, kosmicznej wręcz. Są miejsca gdzie można zajrzeć po te wielkie szklane płyty. Jest tam coś co każdą płytę trzyma niczym ręka, z zewnatrz niewidoczna. Ciekawe jak wygląda w nocy. Czy świeci?
Ostatni spacer, ostatnie spojrzenia na miasto, ostatnie brukowe potknięcia i potracenia turystów. Ostatnie zakupy: kofola i dzbanek emaliowny do zbiorowej herbaty. Ekspresowy powrót pociągiem (160km/h) i wieczorem przy kozelku i utopencach opowiadaliśmy rodzinie praskie przygody.
Już tęsknie, a Kacha marzy o świątecznym wypadze całą rodziną na jarmark.
Zdjęcia pomieszane, Kachy (lustrzanka) i moje (lomo). Linkowane dlatego że post miałby kilometry... może to trochę kłopotliwe podczas oglądania, ale cóz...
fotoreportaż w chomiku.