Rozlewnia

...wieczór.
Leże w łóżku, zasypiam i w głowie kołaczą mi się fajne zdania ale nie chce mi się wstać do komputera. Nie chce mi się nawet sięgnąć po kartkę i ołówek, choć są w zasięgu ręki. Słyszę tylko dialogi "Oskara i pani Róży" i nóg nie mogę wyprostować bo łóżko zajęte na kino.

...odpisał mi gość który posiada etykiety piwne z nieistniejącej już rozlewni piwa i napojów, w moich rodzinnych Łodygowicach... teraz oczywiście jest tam sklep. Lepsze deko handlu jak kilo roboty...

Chodziłem do przedszkola którego wybieg graniczył z wysokim murem rozlewni i jednym oknem wielkości telewizora, na wysokości kolan. To było chyba w 1976-78r. Zbieraliśmy się tam i podglądaliśmy kobiety w stylonowych fartuchach, czepcach włosowych i sandałach bez piety i palców. Uwijających się na mokrej posadzce lastriko wśród hałasu maszyn i brzęku zderzających się o siebie butelek jadących gęsiego na taśmie.
Kiedy któraś z nich spojrzała na nas, prosiliśmy o butelkę oranżady której nigdy i tak nie dostaliśmy. Przynajmniej ja nie pamiętam, może ktoś inny dostał , ja nie.

okienko na białej ścianie 


To fajne stare przedszkole, ze znienawidzoną przeze mnie zupą mleczną, szpinakiem który do dziś mnie prześladuje w moim domu, na babskich biesiadach winnych :-) , i znienawidzoną duszoną marchewką do drugiego dania. Drewnianych pryczach z plecionymi w kratkę pasami parcianymi.
Hulajnogą, (trzy), wyrywaną sobie z rąk, bo kto silniejszy ten jeździł, krzakiem bzu okupowanym przy schodach jako baza i huśtawkach zamkniętych na kłódkę za ogrodzeniem. Jedyną rzeczą ogólnodostępną, była wielka okrągła piaskownica, wybetonowana, z murkiem po kolana o średnicy jakichś pięciu metrów.

Historia zatoczyła koło. Karoliny wychowawczynią była ta sama kobieta od której dostałem linijką po dupie, przez którą klęczałem w kącie z rekami w górze. A po latach, jej mężowi naprawiałem samochód wielokrotnie... do dziś przysyła mi życzenia :-)
To dobre przedszkole jest. Karolinie dało dobrą podstawę i teraz dobrze się uczy.

 Ale chodzi o rozlewnię. bo mam etykiety.
Z browaru w Żywcu codziennie przyjeżdżał Star na którego pace była taka blaszana beczka, nie cysterna w kształcie walca, lecz blaszana beczka z piwem, z zaworem spustowym z tyłu, jaki ma szambowóz. Czasem ojciec w upalne dni wysyłał mnie  na rowerze Jubilat, z siatką na kierownicy,  po piwo w zielonych butelkach, tzw. oranżadówkach. . Zdarzało się że na dnie pływały jakieś fusy. Wtedy sprzedawano piwo dzieciom, na wsi każdy wiedział że dzieci "są na posyłki" jak rodzice zapieprzają w polu, czy w warsztacie.


Nie, nie zbieram etykiet ale lepiej żeby były u mnie, tych kilka sztuk, ilustrowały historię jak te z browaru Kupferberg, w książce Springera służące za zakładkę "Miedzianki".










Chodzi mi po głowie jeszcze fabryka krówek która była w Łodygowicach. Ciekawe czy ktoś ma jeszcze parafinowy papierek z tego cukierka. Chyba się tam wybiorę na zwiady, może coś zostało... cokolwiek. 
Bo te krówki były jedyne i wyjątkowe. Trochę mniejsze od pudełka zapałek a na opakowaniu była krowa. One były cudownie miękkie i o wyjątkowym smaku. Żadne z współczesnych im nie dorównują. 
Są jeszcze krówki żywieckie które pamiętają czasy PRL'u takie z kwiatkiem do dziś produkowane a nawet sprzedawane tu i w każdym sklepie w promieniu 100 km od Żywca (widziałem, ale czy dalej , nie wiem).
 Wczoraj byłem... po fabryce ani śladu teren prywatny, zamieszkany, ogrodzony...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz