Skarby targowe.

Sobotnie targi żywieckie obfitują w największą ilość wystawców. To brzmi dumnie ale tak nie wygląda. W rzeczywistości jest to około 10 do 15 osób z towarem którym nie zapełnili by nawet szkolnej sali gimnastycznej, ale zawsze jest coś ciekawego. Nie są to wystawcy kolekcjonerzy, raczej zbieracze wszelkiego badziewia, pochodzącego od składów złomowych po austriackie i niemieckie wystawki porządkowe jak również zbiory wyprowadzkowo-rozbiórkowe.
Krzysiu i jego szwedzki stół.
 Jeden chłopak sprzedaje prawie wszystko za grosze, można przyjąć że za 1zł/ szt czasem za kilka złotych a wycena polega na rzucie oka. On ma najwięcej klientów oraz najwięcej towaru wszelakiej maści. Wszystko w pudłach wystawione tak jak zbiera to z ulic i domów a zbiera wszystko na austriackich wystawkach i zajmuje największą powierzchnię wystawienniczą. Jest miły, sympatyczny i uprzejmy a nawet daje na krechę.
"Marszandzi"
Inni sprzedawcy to tzw. specjaliści. Ich "specjalność" polega głównie na wiedzy o wartości przedmiotów zaczerpniętej z portali aukcyjnych i ta wiedza jest właściwie ich jedyną podporą w dyskusji z kolegami po fachu, czy z klientami. Specjalizują się w sprzedaży mebli, ceramiki, dzieł sztuki. Rzadko widzę u nich kupujących, najczęściej niezamożni szperacze pytają o ceny przedmiotów które chcieli by posiadać jednak poziom cen odstrasza klientów. Mnie też.
Bibliofil.
Celowo nie używam cudzysłowu ponieważ facet sprzedający książki w dzisiejszych czasach musi być bardzo zdesperowany. Próbuję sobie wyobrazić jak czułbym się postawiony przed koniecznością wyprzedaży swoich zbiorów. Nie jakoś specjalnie wartościowych ale ale o dużej wartości sentymentalnej. Przywiązuję się do książek. Przyjmuję wszystkie, które ktoś chce się pozbyć. Żeby przeczytać - kupuję, by mieć autora na własność. Kiedy kupuję wiem że autor pracował dla mnie. Książka na własność daje poczucie więzi z autorem. Nie lubię korzystać z biblioteki choć wiem jak bardzo ważne jest ich istnienie.
Nie używam cudzysłowu, ponieważ sprzedawca książek nie dosyć że sprzedaje je bardzo tanio, to jeszcze prawię o każdej jest w stanie powiedzieć kilka zdań.Chętnie i łatwo nawiązuje ciekawą rozmowę. Nie zachwala swojego towaru, nie porównuje cen do księgarni i nie "ma focha" kiedy ktoś odkłada książkę nie kupując jej.
Zdarza się nawet że szukam czasem książki za wszelką cenę żeby tylko nie odchodzić z pustymi rękami od jego stoiska a ceny są tak niskie że formuła "reszty nie trzeba" stała się już tradycja. I to nie jest żadna jałmużna jak rzucenie żebrakowi grosika dla zagłuszenia sumienia i świętego spokoju.
Ostatni nabytek.
Ostatni nabytek za niespełna 10zł. a w środku:
1.Literatura na świecie 11/1983 - Jindrich Chalupecki "Hasek niepospolity"
2.Słownik czesko-polski trochę większy od zapalniczki zippo WP 1973 wyd. 1. Prawdziwie kiezonkowy.
3.Jerzy Olkiewicz "Archipelag Picassa" - Jak krytyk, sojusznik artysty, pomaga zrozumieć sztukę przeciętnemu odbiorcy.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz