Małpa taka, niby LOMO.

o lomografii

Posiadałem już kilka aparatów, dumnie zwanych LOMO. Teraz sześc. No siedem, bo u Anki supersampler pracuje w Pradze ( narazie zbędny). Wypróbowałem wszystkie, i jak dotąd LOMO LC-A najbardziej mnie satysfakcjonuje.
Ostatnim aparatem jaki testowałem była małpa, no name, no power, no fun, no cash. Dostałem go gratis na targu. Aparat z funkcją prymitywnej panoramy zasłonkowej, jednym czasie migawki, jednej jasności plastikowego obiektywu, przewijaniu w lewo, lewą ręką do lewej dłoni. Kasetka z filmem po prawej. Taki dziwoląg co nic nie waży.
Założyłem mocno przeterminowany film Agfa 200, chyba z przed pięciu lat i oto co z niego wyszło.

 








Oczywiście wszystkie prymitywne lomoaparaty dają zadowalające zdjęcia tylko w typowych warunkach. Reszta pozostaje bezwartościowo niedoświetlona. Nawet do lomo bym tego nie zaliczył,  bo musi być cokolwiek widać...
LOMO niezastąpione!
I jeszcze niespodzianka. Kupiłem na targu za 3zł,  aparat klasy lomo-prymityw. Jedna migawka, dwie przysłony "czasem słońce, czasem deszcz", na film "pocket 126", taki w kasetce jak lornetka. Nie wypstrykany do ręcznego wywoływania, tam, bo nikt inny tego mi nie zrobi. Dałem go Karolinie do "wykończenia"... zobaczymy...

  







Brak komentarzy:

Prześlij komentarz