"Czechożydówka" zmotywowała mnie ciekawą recenzją i słowami, jak to fajnie określiła, ...że jej chłopak się spłoszył, kiedy czytała mu fragmenty. Pomyślałem że spróbuję jak smakuje czeska erotyka literacka. Może będzie inna niż ta która jest łatwo dostępna w internecie nie wymagająca lektora ani napisów.
Faceci chyba tak mają, że w głowie potrafią stworzyć najdziwniejsze figury erotyczne, potrafią bawić się swoją wyobraźnią, ale kiedy przychodzi im o tym mówić, to czują zawstydzenie. Są skrępowani kiedy muszą mówić o "tych rzeczach" kobiecie patrzącej prosto w oczy. Nazywać rzeczy po imieniu też nie bardzo potrafią, bo albo zdrabniają albo wulgaryzują, albo raczej pewne słowa nie przechodzą im przez płytkie gardło, a przecież łacińskie określenia anatomiczne są piękne. Za to z kolegami...
"Baby są jakieś inne." Bo widziałem jak Kaśkę wciągnęła "Samotność w sieci" to było kiedy jeszcze miała masę pracy na uczelni i potrzebowała czegoś relaksującego. Podsunąłem jej Wiśniewskiego bo ktoś mówił że jest niezły i tym sposobem ukręciłem bat na siebie. Dokąd nie skończyła ostatniej strony słyszałem tylko:
- Zrobisz zakupy?
- Zaparzyłbyś mi herbatę?
- Przynieś mi chusteczkę.
- Podasz mi koc?
- Nalej mi wina!
Byłem cierpliwy bo niby dlaczego miałem pozbawiać ją przyjemności czytania Tym bardziej że i mnie się czasem coś oblizało z tego pysznego tortu. Wiem że to zupełnie rożne książki, nie można ich porównywać, ale oczekuję podobnej przyjemności czytania, tylko życzeń nie mogę mieć zbyt wielu:-)
Ciężko było kupić M3 na naszym zadupiu.
Czytam i... wyobraźnia mnie zawodzi. Petra chcąc uniknąć tanich wulgaryzmów i prostych obrazów buduje epitety które nie pieszczą mojej wyobraźni tak jakbym sobie tego życzył, choć sprawna jest kiedy jej potrzebuję. Im więcej słów tym gorszy flak. Fabuła nie jest specjalnie ciekawa. Prostytutka opisuje swoje proste życie które kręci się pomiędzy usługiwaniem swoim ciałem w swoim domu i spędzaniem czasu w galerii handlowej. Nawet nie wiem czy jest atrakcyjna, bo raz widzę ją na swoim biurku, tak jak mógłbym ją chcieć, a innym razem widzę wymiętą w jej łazience zachlapanej bryzą jeszcze erekcyjnego, niecelnego mocznika klientów. W połowie już sam nie wiem czy nie skończyć, bo co mnie obchodzi żywot jakiejś kurwy. Nudny i nieciekawy napisany tak żebym nie miał z tego przyjemności. Bo my faceci jesteśmy prostej konstrukcji. Dla nas ma być oczywista oczywistość i rzeczy nazywane po imieniu. Im więcej gadania tym mniejsze libido. Wolę pięćdziesiąt obliczy Saszy Grayovej. Zawsze to lepiej, szybciej i skutecznie.
raszpel klienta |
wtykacz Hulovej |
Może jednak dohebluje do końca Petrę Hulovą bo zaskakuje mnie celnością obserwacji. Zarówno z perspektywy lepkiego, zasmarkanego prześcieradła jak i pasażerki spoconego tramwaju pozbawionego pożądania. Zarówno tłustych plotkarek domowych jak i mężczyzn i mężów. Samców alfa, użytkowników, jak i tych z którymi trzeba porozmawiać dla prologu. Ogierów i nieudaczników wymagających pomocy. Ona zrywa z nas maskę męskości jednym zdaniem trafionym w sedno wstydu i intymności o której tylko my wiemy. Pisze to, czego nie odważylibyśmy się powiedzieć, w największym spoufaleniu. Skąd ona to wszystko wie. Jeśli nie ma w tym promila autobiografii to mam nadzieję na odrobinę autoanatomii Hulovej.
Oprócz celnej obserwacji społecznej jest jeszcze coś co powstrzymało mnie przed porzuceniem tego"erotyku". To Ejakulacja słowotwórcza autorki. Podświadomie czyta się kartkę za kartką w dziwnym pośpiechu. Niektóre porównania na wdechu by dobrnąć do końca. Nie dziwię się formie recenzji Rudnickiego z GW od której o mało nie dostałem zadyszki ale pewnie chciał formalnie doszlusować do Petry na stoku.